CZĘŚĆ III - Rozdział X

11 3 0
                                    

Święta Bożego Narodzenia... Kiedyś je lubiłem. Uwielbiałem tę atmosferę, ozdoby na ulicy, lampki, choinkę, kolędy, Mikołaja, no i oczywiście prezenty. Całe miasto na krótki czas porzucało szarą, dołującą maskę i wybuchało kolorami oraz radością. Nawet jeśli to wszystko było tylko udawane i na pokaz, podobało mi się.

Przyznaję, że do kościoła też lubiłem wtedy chodzić, zwłaszcza o północy na Pasterkę. Jeśli w dodatku spadł śnieg, robiło się magicznie, a kościół za każdym razem był zatłoczony – jakby nagle połowa mieszkańców przypomniała sobie, że są katolikami, więc trzeba zrobić swoje, pokazać się i zapomnieć na kolejny rok. Wówczas bardzo mnie to jarało, a dodatkowym plusem było to, że mogłem pójść spać znacznie później niż zwykle.

Kolację wigilijną lubiłem mniej, bo mama skutecznie dusiła tę wesołą atmosferę długimi modlitwami i zapędzaniem mnie do sprzątania, a potem nakrywania do stołu. Nigdy nie udało mi się jej przekonać, że przecież to są radosne święta (w przeciwieństwie do Wielkanocy), bo ktoś się urodził i dlatego wszyscy powinni się cieszyć. Dla niej było to związane przede wszystkim z wiarą i religią, więc należała się pełna powaga. Tak więc tu już mój humor trochę leciał na pysk, a zazwyczaj padał jeszcze bardziej, gdy na stole lądowała kapusta z grochem – jedna z tradycyjnych potraw wigilijnych w moim domu – której szczerze nienawidziłem. Co ciekawe, zupełnie inaczej niż mama zachowywali się w święta dziadek i tata. Obaj – zazwyczaj ponurzy i bardzo zasadniczy – nagle stawali się jakby bardziej przystępni. Ubierali się odświętnie, żartowali, mniej przeklinali i nie narzekali, jak to mieli w zwyczaju. No, przynajmniej do chwili, gdy wieczorem, już po kolacji, pojawiała się na stole flaszka, bo wtedy bywało różnie.

Nie powiem, dawniej Boże Narodzenie było dla mnie dobrym czasem. Tyle że wtedy byłem dzieckiem i bardzo łatwo było mi coś wmówić, olśnić mnie i zachwycić lub po prostu odwrócić moją uwagę od innych rzeczy. Na przykład od tego, dlaczego przy naszym wigilijnym stole, mimo że zawsze byli obecni babcia z dziadkiem, brakuje wujka Tomka i cioci Kasi. W końcu wujek był bratem mamy, a wszyscy zawsze mi powtarzali, że Boże Narodzenie to święta rodzinne. Jasne, oni przyjeżdżali na chwilę, ale w pierwszy lub drugi dzień świąt. Na Wigilii nie byli nigdy. Raz nawet o to zapytałem, ale wtedy mama oburzyła się i pogardliwym tonem oświadczyła, że „oni nie należą już do dzieci Pana, a ja mam mieć swój rozum i nie patrzeć na niewłaściwe wzorce".

Cóż, można powiedzieć, że osiągnęła pewien sukces. W którymś momencie rzeczywiście zyskałem własny rozum, choć raczej nie wyszło to tak, jak by sobie tego życzyła. Dla niej ów „własny rozum" oznaczał, że będę postępował ściśle według jej poleceń i nakazów oraz podążał ścieżką, którą dla mnie wyznaczyła. Oczywiście nie muszę dodawać, że zupełnie nie widziała tutaj absurdu i nie przyjmowała do wiadomości, że te dwie sprawy wykluczają się wzajemnie.


Tak, kiedyś naprawdę lubiłem te święta. Problem w tym, że dzieckiem przestałem być już dawno, a tegoroczne święta były dla mnie katorgą. Tata już przestał udawać, że interesuje go jakikolwiek aspekt duchowy tych świąt i chodził nachmurzony oraz obrażony na cały świat, pogrążona w nieustającej żałobie babcia wspominała dziadka i co chwilę płakała, a mama ciągle biegała między kuchnią a salonem, przecierając po kilka razy szmatą te same miejsca. Na mnie spadło odkurzanie całego domu, zamiatanie korytarza i schodów oraz posprzątanie łazienki. W zeszłym roku burzyłem się przeciwko temu, ale tym razem nie chciałem się kłócić. Potrzebowałem teraz w domu dobrego PR-u, w związku z czym bez słowa robiłem wszystko, czego ode mnie wymagano. Może i było to cholernie interesowne, ale cóż – tak był skonstruowany ten świat. Ja się tylko w niego wpasowałem.

Generalnie wcale bym nie płakał, gdyby tych świąt w ogóle nie było. Na prezenty byłem już przecież za duży, codziennie bieganie do kościoła wkurzało mnie niemiłosiernie (tutaj mama nie odpuszczała), a powtarzane co roku przy wigilijnym stole formułki zaczęły mnie nudzić i śmieszyć. Tak naprawdę, tegoroczne święta były dla mnie przeszkodą. Murem oddzielającym mnie od Radka. Gdyby nie one, być może byłby już z powrotem w Małych Łanach. Oczywiście nie miałem żalu do jego matki. Naprawdę rozumiałem sytuację, choć nadal nie wiedziałem, dlaczego pokłóciła się przed laty z synem. Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinienem go o to pytać, a nawet nie miałem do tego prawa. Jeśli będzie chciał mi to wyjawić, to sam to zrobi. Poza tym obecnie bardziej mnie interesowała przyszłość, a przeszłość wolałem zostawić za sobą.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz