CZĘŚĆ I - Rozdział II

15 2 0
                                    

Ciocia Olga Wieniawska (nazwisko po pierwszym mężu, wujku Rafale, który zmarł kilka lat temu), mieszkała na wsi, niecałą godzinę drogi od Małych Łanów. Znałem ją, bo była młodszą siostrą babci i czasem ją odwiedzała, zwłaszcza przy okazji jakichś imprez rodzinnych. Nawet ją lubiłem, bo jako jedyna nie zadawała mi pytań w stylu: „I jak tam Łukaszku, masz już jakąś pannicę?" i była zawsze uśmiechnięta, wesoła, bezproblemowa, a czasami nawet dość rubaszna (czego moja mama szczerze nienawidziła). Przywoziła mi też słodycze, zwłaszcza moje ulubione wafelki Prince Polo i lukrecję (taką zwiniętą w krążki. Można było taki właśnie krążek rozwinąć, a potem wciągać powoli cała długaśną nitkę jak czarne spaghetti). Obecnie mieszkała z wujkiem Stefanem – jej nowym życiowym partnerem (oczywiście bez ślubu, co przyprawiało o palpitacje serca zarówno mamę, jak i babcię) – podstarzałym i nieco ponurym jegomościem z wielkim brzuchem, z którym, co prawda, nigdy nie udało mi się znaleźć wspólnego języka, ale bez problemu się tolerowaliśmy. I w zasadzie to rozwiązanie wcale nie byłoby takie złe, pomijając już tydzień na kompletnym zadupiu, gdyby nie jeden szczegół – ciocia Olga miała syna z małżeństwa z wujkiem Rafałem, który był ode mnie trzy lata starszy (ciocia była sporo młodsza od babci, a w ciążę zaszła bardzo późno).

Michała szczerze nie znosiłem. Był wysoki, szczupły i ponoć oglądały się za nim wszystkie dziewczyny w szkole. Niestety, jednocześnie był mocno przekonany o własnej wartości, arogancki i (jak zawsze uważałem) po prostu głupi. Do młodszych od siebie odnosił się po chamsku i z wyższością, a poza tym zwyczajnie nie przepadaliśmy za sobą. Zawsze kiedy przyjeżdżał, siedział zatopiony w komórce i jeśli nie musiał, to nie odzywał się do mnie. A jeśli już musiał, to były to albo teksty pełne kpiny, albo niezbyt miłe, za to dość kąśliwe uwagi. Mówiąc prościej – był zarozumiałym dupkiem i perspektywa spędzenia z nim tygodnia w tym samym domu wcale nie była zachęcająca. I chociaż nie widziałem go od ładnych dwóch lat (albo nawet dłużej), nie sądziłem, by zmienił się na lepsze. Jak już, to raczej w drugą stronę. Dla moich rodziców był to jednak najbardziej sensowny i chyba jedyny sposób na rozwiązanie naszego problemu pielgrzymkowego, zwłaszcza że ciocia od razu i bardzo chętnie zgodziła się przyjąć mnie do siebie.


Powiem szczerze, że myśl o tygodniu u cioci wywoływała we mnie mieszane uczucia. Zdawałem sobie sprawę, że była to jedyna opcja, ale z drugiej strony – nadal denerwowała mnie kwestia Michała. Technicznie rzecz biorąc, był moim wujkiem, ale z racji wieku nazywałem go „kuzynem". I z tego, co już wiedziałem, nie wybierał się w tym czasie nigdzie na wakacje, więc byłem pewny, że będzie mi siedział na karku i dogryzał. W dodatku ciocia, próbując uspokoić obawy mamy, rzuciła tekstem, że „przecież Michał się mną zaopiekuje". Gdy to usłyszałem, zrobiło mi się zwyczajnie niedobrze. Ale już dłużej stawiać się nie mogłem, bo skończyły mi się rozwiązania. Pocieszałem się tylko tym, że zapowiadano ładną pogodę, dzięki czemu będę mógł wybierać się na długie, samotne spacery po lesie lub okolicy (byle tylko nie przebywać z Michałem). No i moją niechęć łagodziła nieco myśl o słodyczach, których w domu raczej mi odmawiano, a ciocia nie miała takich oporów.

Pakowanie jednak szło mi bardzo opornie i nawet w dniu wyjazdu nie potrafiłem się zmusić, by zabrać torbę z rzeczami i wreszcie wyjść z pokoju. Dopiero ponaglający wrzask mamy wyrwał mnie z tego stanu. Wreszcie – chcąc nie chcąc – powoli zsunąłem się z łóżka, zarzuciłem na ramię ciężką torbę i ruszyłem na spotkanie z przeznaczeniem.


– No nareszcie! – warknęła mama, gdy tylko mnie zobaczyła schodzącego po schodach. – Ile można czekać? Tata grzeje silnik od piętnastu minut. Jeszcze chwila i krew go zaleje, a wtedy nigdzie nie pojedziesz.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz