CZĘŚĆ III - Rozdział I

13 3 0
                                    

Październik przywitał i pożegnał nas deszczem. W zasadzie lało przez cały czas, a temperatura, wcześniej prawdziwie letnia, bez ostrzeżenia i gwałtownie spadła. Ale ja nawet tego nie zauważałem. Przez cały miesiąc chodziłem jak struty. Byłem nieobecny, rozkojarzony i drażliwy, do tego stopnia, że nawet moje oceny poleciały w dół. Zaległości nadrobiłem, a po dwóch tygodniach rekonwalescencji wróciłem do szkoły (nadal w gipsie), jednak zupełnie nie miałem głowy do nauki. Chociaż przyrzekłem sobie, że odetnę Roberta na amen, okazało się, że wcale nie jest to takie łatwe. To, co do mnie napisał, wracało w najmniej odpowiednich momentach, sprawiając, że popadałem w dół, z którego trudno było potem się wydostać. Tamto spotkanie w Rybniku było już tylko wspomnieniem i nawet pobicie nie napawało mnie już lękiem, ale wciąż nie potrafiłem sobie poradzić z tak nagłym i bezsensownym odrzuceniem.

W szkole na razie nie było źle. Szynszyl wyjechał, więc skończyła się nagonka na niego i niebezpieczne sytuacje, a Wiral, Pablo i Bober udawali, że mnie nie znają i mijali na korytarzu, jakbym w ogóle nie istniał. Pasowało mi to, nawet bardzo. Po tym, co widziałem, co się stało, nie chciałem mieć już z nimi nic wspólnego. Przez pewien czas obawiałem się, że teraz zaczną się czepiać mnie i z braku Szynszyla to ja „awansuję" na naczelnego pedała szkoły, ale na razie nic takiego nie nastąpiło. Szynszyl był Szynszylem – ze mną jednak nie mieliby tak łatwo i wiedzieli o tym. Zwłaszcza że przecież moja matka i matka Wirala były dobrymi przyjaciółkami.

Oczywiście wszyscy wiedzieli, co mi się przydarzyło w Rybniku. I tak trudno byłoby to ukryć, chociaż ślady z twarzy już zniknęły, bo w końcu nie było mnie przez trzy tygodnie, a wróciłem z gipsem. Podejrzewałem, że zadbała o to moja matka, a temat mojego pobicia z pewnością królował na tych ich sabatach. Na pewno zdążyła już wszystkim opowiedzieć o napaści, podnosząc oczywiście kwestię cudownego ocalenia pod wpływem niewątpliwej boskiej interwencji. Początkowo mnie to denerwowało, ale wreszcie machnąłem na to ręką. Srał to pies. Miałem ważniejsze problemy.

Sytuacja w domu również się uspokoiła, co mnie trochę dziwiło. Generalnie przypominało to takie wymuszone zawieszenie broni, ale w sumie działało. Oczywiście nie obyło się bez jednego incydentu. W kolejną niedzielę po moim powrocie, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami mamy, pojechaliśmy do kościoła na mszę. Czułem się już na tyle dobrze, że nie bardzo miałem możliwość odmowy, ale też nie chciałem niszczyć tej kruchej równowagi, która się pojawiła (była to chyba jedyna dobra rzecz, która wynikła z tego pobicia). Więc nawet nie oponowałem.

Msza, prowadzona przez wikarego, przebiegła jak zwykle, tyle że później, już po wyjściu z kościoła, zamiast do samochodu, skierowaliśmy się do zakrystii. Mama powiedziała, że musi o coś zapytać księdza Tomasza. Wtedy jeszcze nie podejrzewałem podstępu.

Weszliśmy do środka (mama w sumie wlazła tam jak do siebie...), a ksiądz, który zdążył się już przebrać, od razu do nas podszedł. Przede wszystkim zwrócił uwagę na mnie i powitał mnie szerokim uśmiechem (co od razu mi się nie spodobało). Potem zaprosił nas do kancelarii. Gdy już usiedliśmy w fotelach, oparł się na łokciach o biurko i wpatrzył we mnie uważnie. Zrobiło mi się bardzo nieswojo.

– Jak ksiądz widzi – zaczęła moja matka – wszystko już jest w najlepszym porządku. Opatrzność boska czuwała nad Łukaszem.

– Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć – powiedział ksiądz miękkim, lepkim tonem. Aż się skrzywiłem. – Taka przemoc, takie zło. Zupełnie niepotrzebnie. Tak się właśnie kończy, kiedy ludzie odchodzą od Pana i jego nauk. To stracone dusze, za które powinniśmy się modlić.

„No nie wiem..." – pomyślałem zgryźliwie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ci trzej pojebańcy co niedziela biegali grzecznie do kościółka. A to, co zrobili, było właśnie pod wpływem nauk, chociaż może nie Boga, a Kościoła i jego funkcjonariuszy. Takich jak ksiądz Tomasz. Na głos jednak nie powiedziałem nic. Wolałem obserwować, bo zupełnie mi się nie podobała ta rozmowa. Coś tu ewidentnie śmierdziało.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz