CZĘŚĆ II - Rozdział XIII

13 3 0
                                    

Powrót do domu był dla mnie trudny. Uwięziona w gipsie ręka wciąż bolała, a na domiar złego, co chwilę paskudnie swędziała. W dodatku w takich miejscach, do których nie mogłem sięgnąć. A to był dopiero pierwszy tydzień! Zostały jeszcze trzy... Byłem pewny, że do tego czasu się wścieknę.

W dodatku mama nadal ziała opiekuńczością i matczyną troską, czego miałem już serdecznie dosyć. Wciąż zastanawiałem się, o co jej tak naprawdę chodzi i pierwszą wskazówkę dostałem tuż po wejściu do domu.

– Będziesz musiał sobie poradzić bez jednej ręki, ale to na szczęście lewa – powiedziała mama. – Zaraz wezmę się za obiad, a ty przebierz się i może spróbuj się przespać. Potrzebujesz teraz dużo snu. Tak powiedział doktor Milewski. My z ojcem po obiedzie pojedziemy do kościoła, bo przecież jest niedziela, ale ty się na razie nie przejmuj. Wybierzemy się wszyscy, całą rodziną, za tydzień i odpowiednio podziękujemy Bogu za twoje cudowne ocalenie.

Szedłem już w kierunku schodów, ale teraz przystanąłem i szybko się odwróciłem. Nawet odrobinę za szybko, bo znowu zakręciło mi się lekko w głowie. No tak, a już miałem nadzieję, że coś się poprawiło... Przez cały tydzień, który spędziłem w szpitalu, ani razu nie podjęła żadnego tematu związanego z wiarą lub Kościołem (pomijając tamtą rozmowę z lekarzem i policjantem). Wystarczyło jednak, że przekroczyliśmy próg tego domu i znowu się zaczynało... O co jej chodziło? Chciała zrobić ze mnie jakiegoś męczennika, czy coś? Co miała na myśli mówiąc o „odpowiednim podziękowaniu"?

Niestety, nie dowiedziałem się tego, bo zniknęła w kuchni, a ja rzeczywiście byłem jeszcze bardzo słaby i nie chciałem drążyć sprawy. Przez moment zastanawiałem się, czy nie poczekać aż przyjdzie ojciec i nie spróbować go dyskretnie podpytać, ale szybko przeszła mi na to ochota. Jakoś źle mi się rozmawiało ostatnio z tatą, choć nie wiedziałem dlaczego. Ok, wcześniej też nie było między nami jakiejś wielkiej miłości, ale bywały także i lepsze chwile. Natomiast teraz miałem wrażenie, że jest jakiś nieobecny. Kiedy leżałem w szpitalu, odwiedził mnie tylko dwa razy, w dodatku na krótko i poza standardowymi pytaniami, typu: „I jak się czujesz?", niewiele więcej od niego usłyszałem. To mama głównie mówiła, a on tylko kiwał głową. Nie odzywał się również, kiedy jechaliśmy ze szpitala do Małych Łanów. Widocznie coś go gryzło i być może było to związane z tym nowym warsztatem, który planował otworzyć. Jasne, zdawałem sobie sprawę, że to duże przedsięwzięcie i chyba zaczynało go to przerastać. Szkoda tylko, że bardziej go to obchodziło niż pobity i leżący w szpitalu syn... Nie zamierzałem jednak teraz rozpamiętywać tej sprawy. W zasadzie nawet cieszyłem się, że chwilowo nikt się mną nie interesuje, bo miałem coś innego na głowie – coś zdecydowanie ważniejszego.

Ciężko dysząc, wdrapałem się na piętro. Faktycznie moja kondycja leżała i kwiczała skoro miałem trudności z wejściem po schodach, po których biegałem od siedemnastu lat. Doktor Milewski ostrzegał mnie przed tym, ale powiedział też, że to minie. Miałem nadzieję, że jak najszybciej.

Wszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi, a potem od razu włączyłem komputer. Zdawałem sobie sprawę, że było to trochę niebezpieczne o tej porze, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje spowolnione reakcje, ale dłużej już czekać nie mogłem. Szybko zalogowałem się na czat i napisałem wiadomość do Roberta. Pisanie jedną ręką szło mi wolno, ale na szczęście nie było niemożliwe.


LukiYoung: „Cześć, Robert! Bardzo Cię przepraszam za to tygodniowe milczenie, ale naprawdę nie mogłem do Ciebie napisać. Leżałem przez tydzień w szpitalu i nie miałem tam zasięgu. Wróciłem dopiero teraz. Wiem, że na pewno jesteś na mnie zły, cały czas o tym myślałem przez ten tydzień, ale nawet jeśli tak jest, to proszę odpisz. Bardzo brakowało mi rozmów z Tobą. I brakowało mi... Ciebie".

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz