CZĘŚĆ II - Rozdział V

13 3 0
                                    

W piątek Szynszyla nadal nie było w szkole. Zauważyłbym go, bo mieliśmy tego dnia ćwiczenia przeciwpożarowe i cała szkoła – po usłyszeniu określonego sygnału – musiała wyjść na boisko. Śmieszyły mnie te ćwiczenia, bo przecież wszyscy z góry wiedzieli, że będzie „pożar". Tak więc nie było żadnego strachu, żadnej paniki, nic się nikomu nie stało... Oczami wyobraźni widziałem, jak płonie piętro, a rozchichotane teraz dziewczyny, które stały właśnie obok mnie, wrzeszczą z przerażenia otoczone kłębami gryzącego, duszącego dymu, miotają się na wszystkie strony i skaczą przez okno. Jak Gryps, prężący teraz muskuły przed jakąś lasencją, wypada oszalały z klasy chemii i sra ze strachu pod siebie. Jak Wiral blednie i traci przytomność... To by był prawdziwy sprawdzian, a nie jakaś tam ustawka. Gdyby chociaż nikt o niczym nie wiedział... Gdyby nagle z radiowęzła poszła informacja, że jest pożar i trzeba się ewakuować, tak zupełnie niespodziewanie... Ale nie, po co? Nauczyciele byli zadowoleni. Swoje odbębnili, można było wracać na lekcje i do pieprzenia o niczym.

Szymon i Adam też byli cholernie nudni. Jedynym istotnym dla nich tematem była zbliżająca się sobotnia impreza. Zakładali się, która pierwsza da się przelecieć (obstawiałem, że żadna) i ile piw w siebie wleją (obstawiałem, że niewiele, bo Szymon miał bardzo słabą głowę).

– Na pewno nie dasz rady? To już jutro! – smęcił Adam.

– Na pewno. Wojna nadal trwa, a ja się nie poddam. Tak więc o jakichś kolejnych imprezach z moim udziałem też raczej zapomnijcie – odparłem, udając, że bardzo mi żal z tego powodu.

– Na jak długo?

– Nie wiem. Dziesięć lat? Dwadzieścia?

– To nie jest, kurwa, śmieszne – rzucił Szymon. – Sam to sobie robisz, wiesz?

Nie chciało mi się ciągnąć tematu, więc tylko machnąłem ręką i poszedłem się odlać. Oni obaj byli spoko, ale czasami mieli tak ciasne myślenie, że to aż bolało. A ja na serio nie miałem teraz w głowie jakiejkolwiek imprezy. Ani też szkoły, lekcji, czy nawet tego pieprzonego bierzmowania. Nie, to wszystko było poza moim obecnym kręgiem zainteresowań. Myślałem tylko o Szynszylu i minionym poniedziałku.

Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłem pozbyć się z głowy tego, co zobaczyłem w łazience. Raz po raz analizowałem całą sytuację, wciąż i wciąż. Zastanawiałem się, co zrobiłem źle, jak powinienem zareagować, co mógłbym zmienić. Wiedziałem, że to nie ma najmniejszego sensu, bo to już się przecież stało, ale nie potrafiłem przestać. Wciąż widziałem te wielkie, otwarte do granic możliwości oczy Szynszyla, które wpatrywały się we mnie z wściekłością pomieszaną z przerażeniem i nienawiścią. I nie podobało mi się to. Nie chciałem żeby mnie nienawidził. Nie chciałem żeby się mnie bał. I nie wiedziałem dlaczego tak bardzo tego nie chcę... Wcale mi nie zależało, żeby mieć w nim przyjaciela. To i tak było nie do zrobienia, nie w tej rzeczywistości, w której obaj żyliśmy. Gdyby chociaż pociągał mnie fizycznie, to jeszcze bym to zrozumiał, ale tak też nie było. Owszem, okazało się, że jest nawet ładny, a te jego niesamowite oczy faktycznie robiły wrażenie, ale przecież był mniejszy ode mnie, drobniejszy, chudszy... Zupełnie nie w moim typie. Całując go lub dotykając, czułbym się chyba jak pedofil, mimo że przecież byliśmy w tym samym wieku. Więc o co chodziło? O samą sytuację? O to, że obaj mieliśmy podobny problem, a on doświadczał na co dzień tego, czego ja tak bardzo się obawiałem? A może po prostu rzeczywiście włączyły mi się jakieś ludzkie odruchy, których do tej pory w sobie nie widziałem? Tak, na pewno było mi go żal. Nie mogłem jednak wszystkiego tym tłumaczyć.

Piątkowe lekcje dłużyły mi się niemiłosiernie. Dwie matematyki (pod rząd!) były oczywiście pokazem nienawiści Strychy do wszystkiego, co miało jaja oraz było poniżej osiemnastego roku życia i skończyły się dwoma kolejnymi pałami dla Szymona. Polski przeszedł jako tako, ale już chemia całkiem mnie dobiła. A potem jeszcze była biologia, fizyka, geografia i na końcu religia (szlag...). Oczywiście z księdzem Tomaszem, bo brakowało katechetów, a to przecież nadal była jego parafia. Osiem godzin wyjebanych z życia ot tak... I po co to komu było? Naprawdę im się wydawało, że w prawdziwym, dorosłym, normalnym życiu będzie mi potrzebna wiedza, z jaką siłą jedno ciało oddziałuje na drugie? Tutaj bardziej przydałaby mi się Kamasutra, w dodatku gejowska!

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz