CZĘŚĆ I - Rozdział XIII

15 3 0
                                    

Czas się zatrzymał. Jeśli w ogóle miał kiedyś nastąpić jakiś koniec świata – nieważne, czy katolicki, czy jakikolwiek inny – niech się to stanie właśnie teraz, w tej chwili. Niech walnie w nas jakaś asteroida i wytępi jak dinozaury. Albo niech nas zmiażdży lodowiec, wybuchnie superwulkan, rozpocznie się wojna atomowa... Wszystko jedno, byle byłoby już po wszystkim. Byle już się to skończyło. Albo nigdy nie zaczęło...

Oczywiście takie życzenia miały tyle możliwości spełnienia, co przeżycie skoku bez spadochronu z Wieży Eiffla. Generalnie, gdybym mógł teraz taki skok wykonać, to nawet bym się nie wahał. Ale nie byłem w Paryżu. Nie byłem nawet na tyle wysoko, by mieć pewność, że od razu zginę zamiast doznać jakiegoś paraliżu lub połamania nóg albo rąk. Gdybym chociaż mógł zniknąć jak Niewidzialna Kobieta z Fantastycznej Czwórki... Ale to też było jedynie w sferze sience-ficion. Komiksy były tylko obrazkowymi historyjkami. Filmy wymyślonymi światami, które ktoś – za pomocą maszyn i komputerów – wprawił w ruch, by mamić i oszukiwać widzów. A tu było życie, to prawdziwe, realne. Tego, co wydarzyło się tutaj, nie można już było cofnąć. Dokładnie tak, jak w tym momencie...


Michał stał w progu jak sparaliżowany i wpatrywał się w swoje stopy. Nie, nie w stopy, tylko w moją komórkę, która leżała dokładnie między nimi! Tani smartfon, którego dostałem od rodziców po całych miesiącach próśb i błagań. Telefon był włączony, mimo że przed chwilą wypadł mi z ręki i walnął w drewnianą podłogę, a na ekranie wesoło kopulowało trzech kolesi... Czy można było bardziej się odsłonić? Nawet gdybym stanął teraz przed nim i wrzasnął mu prosto w twarz: „Jestem pedałem!", nie zrobiłbym na nim takiego wrażenia, jak to pieprzone urządzenie, to przedłużenie ręki i mózgu większości ludzi na świecie oraz to, co właśnie się na nim wyświetlało.

Nagle mój kuzyn schylił się i podniósł telefon, a potem... nacisnął umieszczony z boku przycisk i wyłączył ekran. Następnie podniósł głowę i spojrzał na mnie, nadal bez słowa. A ja... wrzasnąłem dziko i skoczyłem na niego! Zdezorientowany i chyba lekko przestraszony odsunął się na bok, myśląc zapewne, że chcę go uderzyć – i o taką reakcję właśnie mi chodziło. Wcale nie miałem zamiaru go atakować lub bić. Chciałem tylko, żeby zszedł mi z drogi, bo stojąc w przejściu, blokował wyjście z pokoju.

Jak oszalały – i w sumie tak właśnie się czułem – pognałem korytarzem, a potem w dół, po schodach.

– Łukasz, czekaj! – usłyszałem za sobą głos Michała, ale zupełnie na to nie zważałem. Nawet jeszcze przyśpieszyłem.

Wpadłem do salonu i ujrzałem, jak ciocia podrywa się z kanapy, a książka, którą właśnie czytała, spada z hukiem na podłogę. Popatrzyła na mnie zszokowana i przestraszona, a ja tylko wziąłem zakręt i wleciałem do przedpokoju. Słyszałem jak Michał zbiega po schodach i rozumiałem, że nie zostało mi wiele czasu. W zasadzie w ogóle go nie miałem. Mimo to, resztka zdrowego rozsądku przypomniała mi, że przecież jestem boso. Dlatego, chociaż wiedziałem, że muszę się pośpieszyć, poświęciłem dwie sekundy, by wskoczyć w sandały (na szczęście zapinane na rzepy), a potem otworzyłem drzwi na zewnątrz. W tej samej chwili usłyszałem dobiegające z salonu, podniesione głosy.

– Michał! Co się...

– Zostaw, nic nie rób. Nie teraz!

– Ale co...

– Mamo, zostaw! Załatwię to!

Więcej już nie usłyszałem, bo wyskoczyłem z domu i zanurzyłem się w noc.


Miałem na sobie tylko piżamę, ale na szczęście było ciepło, a nawet trochę rześko po deszczu. Przy czym wcale nie jestem przekonany, że gdyby akurat była zima, to jakkolwiek odczułbym temperaturę. Po prostu wszystko docierało do mnie z opóźnieniem, jakbym znajdował się za jakąś grubą szybą. Wiedziałem tylko, że muszę biec, uciec stąd jak najdalej. Gdzie? Wszystko jedno! Gdziekolwiek!

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz