CZĘŚĆ I - Rozdział VIII

13 3 0
                                    

Na początek tej samotnej wycieczki wybrałem las – ten, do którego nie było mi dane zajrzeć kilka lat temu. Był w miarę blisko, ale ponieważ słońce przygrzewało już mocno, zanim tam dotarłem byłem mokry od potu. Lało mi się zwłaszcza po plecach, gdzie wisiał plecak z butelką wody i kilkoma gruszkami, które dała mi ciocia przed moim wyjściem. Dlatego z tym większą chęcią zanurzyłem się między rzucające cień drzewa.

Tak naprawdę las był bardziej zagajnikiem, w dodatku młodym. Idąc ścieżką, nie widziałem żadnego starszego drzewa, jedynie cienkie i świeże pnie. Było tu jednak znacznie chłodniej niż na łące, co bardzo mi odpowiadało. Nad głową słyszałem ptaki, a w pewnym momencie chyba nawet zobaczyłem wiewiórkę. W zasadzie niewiele więcej było tu do obejrzenia, ale wędrówka między drzewami wpłynęła na mnie dziwnie kojąco. Na chwilę przestałem zastanawiać się nad sobą i swoimi problemami, jakbym nagle znalazł się w równoległym świecie lub stał się kimś zupełnie innym, a wszystko, co tworzyło tamtego mnie, zostało na zewnątrz, gdzieś z tyłu. Wiedziałem, że muszę do tego wrócić, jednak jeszcze nie teraz, nie w tej chwili.

Wydeptana ścieżka wiodła prosto, więc nawet nie musiałem się zastanawiać, którędy pójść. Co prawda, przez moment obawiałem się, czy nie zgubię się w tym lesie, ale potem doszedłem do wniosku, że chyba nie byłoby to możliwe. Po prostu był na to zbyt mały i gdybym skierował się w dowolną stronę, w pewnym momencie na pewno trafiłbym z powrotem do cywilizacji (zakładając, że można było tak nazwać wieś, w której mieszkała ciocia).


Nie wiem ile czasu zajęło mi przedzieranie się przez zagajnik. Może jakieś piętnaście minut lub trochę więcej, ale też nie bardzo się śpieszyłem. W pewnym momencie jednak las bez ostrzeżenia się skończył, a ja wyszedłem wprost w palące i oślepiające słońce. Chwilę mi zajęło, zanim przyzwyczaiłem się do tego blasku, a kiedy już się to udało, zobaczyłem rozległą, zieloną i niemal równą jak stół łąkę porośniętą wysoką trawą i polnymi kwiatami. Po prawej, w oddali, zauważyłem zabudowania, a po lewej ciągnęło się pole jakiegoś zboża. Z kolei na wprost, po przeciwnej stronie łąki, wyrastał pagórek, na którego szczycie tkwiło bardzo duże, samotne drzewo. Nie powiem, sceneria była piękna. Gdybym miał teraz ze sobą aparat fotograficzny, z pewnością bym to uwiecznił. Miałem jednak tylko telefon, a ten miał fatalny aparat, więc zupełnie nie było sensu nawet go wyjmować.

Nie namyślając się długo, ruszyłem powoli przed siebie. Uznałem, że warto byłoby wejść na ten pagórek i rozejrzeć się stamtąd po okolicy. Z miejsca, w którym byłem, nie wydawał się zbyt wysoki, więc bez problemu powinno mi się udać wspiąć na niego. Okazało się jednak, że trochę przeceniłem własne możliwości. Raz, że pagórek wcale nie był tak niski, jak początkowo sądziłem (a moje umiejętności wspinaczkowe były fatalne), zaś dwa – podejście było bardzo strome i kilka razy zdarzyło mi zsunąć kilka metrów w dół. Co prawda, od lewej stok wydawał się łagodniejszy, jednak ja się uparłem i postawiłem sobie za punkt honoru wejść właśnie tędy („Co, ja nie dam rady?"). Ostatecznie sporo czasu zajęło zanim zziajany, obolały i potwornie zmęczony stanąłem wreszcie na szczycie. Na chwilę oparłem się plecami o pień drzewa i dyszałem ciężko, próbując złapać oddech. Cóż, wyglądało na to, że moja kondycja jest masakryczna! W dodatku myśl, że taki Michał pewnie włazi tu za jednym szybkim podejściem i nawet się nie zmęczy, tym bardziej sprawiła, że zrobiło mi się głupio. Może po powrocie do Małych Łanów trzeba było trochę wziąć się za siebie i zacząć ćwiczyć? W sumie mieliśmy w mieście jedną siłownię. No i biegać też było gdzie. Tylko czy będzie mi się chciało?...

Gdy mój oddech wreszcie nieco się uspokoił, oderwałem się od drzewa i rozejrzałem. Stwierdziłem wtedy, że jednak było warto trochę się pomęczyć, bo widok rzeczywiście był ciekawy. Na wprost – czyli dokładnie po przeciwnej stronie niż ta, z której przyszedłem – widziałem w oddali kilka domów z ogrodami i sadami, rozrzuconych na tyle daleko, by jeden sąsiad nie zaglądał drugiemu w okna. Dalej czernił się kolejny las, który wyglądał na znacznie gęściejszy i większy niż ten, który niedawno przebyłem, a daleko za nim majaczyły kominy kopalniane. Możliwe, że tam było już jakieś większe miasto, ale nie miałem pojęcia jakie.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz