CZĘŚĆ II - Rozdział I

21 3 0
                                    

Mama była na mnie wściekła i z każdym dniem było coraz gorzej. Miotała się po domu, rzucała gromami i groźbami, a czym dłużej to trwało, tym bardziej się stawiałem. To już nie był ten sławny, nastoletni bunt, kiedy młody człowiek sprzeciwia się wszystkiemu i wszystkim, bo tak trzeba i kropka. Nie, to mi już minęło, a w zasadzie ten okres przeszedłem bardzo łagodnie. Może dlatego, że miałem w tym czasie na głowie zupełnie inne sprawy i przede wszystkim musiałem wtedy poradzić sobie sam ze sobą. Tym razem chodziło o coś innego. O moje dalsze życie, o moją przyszłość, o przekonania i zasady, które w sobie wypracowałem (a przynajmniej zaczynałem to robić) i które miały mi pomóc w dalszej egzystencji. Myślę, że w ten sposób zaczęła się powoli objawiać we mnie „dorosłość", bez względu na to, co to słowo tak naprawdę znaczyło. Najprościej mówiąc, przestałem godzić się na włażenie z butami w moje życie i ustawianie mi go według czyjegoś widzimisię.

Problem w tym, że od kiedy owe zmiany zaczęły we mnie kiełkować, mama robiła wszystko, by im się przeciwstawić i je zablokować. Zawsze była apodyktyczna i nie znosiła sprzeciwu, ale teraz zdobywała w tym mistrzostwo świata. Sprawdziło się to, o czym wiedziałem od bardzo dawna, a o czym ostrzegała mnie też swojego czasu ciocia Olga – mama chciała mnie urobić pod siebie i na własną modłę, stworzyć zależną od siebie, nijaką pacynkę, którą mogłaby sterować do końca życia, a każde „nie" z mojej strony było dla niej szokiem i personalnym, wymierzonym w nią atakiem. Brutalne? Może i tak. Ale, niestety, prawdziwe. Tyle że ja już się na to nie zgadzałem. Byłem już kimś zupełnie innym niż ten przestraszony, zahukany czternastolatek, który kilka lat temu, z braku innej możliwości, został wysłany na wieś do cioci, bo nie było pomysłu, co z nim zrobić. Jak taki salonowy piesek, którego trzeba gdzieś wjebać, bo wyjeżdżamy, a przecież nie możemy pozwolić mu zdechnąć... I nie chodzi oczywiście o ciocię, jej syna, tamten okres, bo prawda jest taka, że ten tydzień na wsi zmienił całe moje życie i wywrócił je do góry nogami. To był prawdziwy przełom, bez względu na to, jak patetycznie to brzmi. Dowiedziałem się wtedy o sobie więcej niż przez poprzednie czternaście lat życia. Więc nie, nie o to chodziło, a o sam fakt.

– Nie wiem, co się z tobą stało! – wrzeszczała moja matka, piorunując mnie wzrokiem z drugiego końca stołu. – Byłeś takim dobrym dzieckiem, a teraz?

Dobrym? Aha, znaczy się – posłusznym i przyjmującym każdy kretynizm bez mrugnięcia okiem... No trudno, to już się skończyło. Sorry.

– Już nie jestem dzieckiem i przestań mnie w końcu tak traktować! – rzuciłem zdenerwowany. – Mam siedemnaście lat! Przyszła pora, żebym sam zaczął decydować o sobie i swojej przyszłości. Jeśli zrobię jakiś błąd, to trudno. Będę musiał ponieść tego konsekwencje. Ale na tym polega życie, mamo! Nie możesz cały czas mi mówić, co mam robić!

– Nie mogę? – histeria zdecydowanie narastała. – Oczywiście, że mogę! Jestem twoją matką! To ja decyduję, nie ty! Masz robić to, co ja powiem, bo jeśli nie...

– To co? – rzuciłem, bo nagle zamilkła. – Co wtedy? Wyrzucisz mnie z domu? Proszę bardzo! Poradzę sobie, choćbym nawet miał iść żebrać. Za to ty stracisz syna. Tego chcesz?

– Poradzisz sobie? Gówno prawda! – wrzasnęła znowu, a fakt, że zaczynała przeklinać oznaczał, że faktycznie traci nad sobą kontrolę. – Zdechniesz gdzieś pod płotem! I przestań mi się stawiać, bo ja wiem, co jest dla ciebie najlepsze!

Niestety, miała trochę racji. Co by się stało, gdybym nagle znalazł się na ulicy? Nie, nie poradziłbym sobie. Chyba jeszcze nie. I nawet nie miałbym do kogo zwrócić się po pomoc. Może do cioci Olgi, ale ona, odkąd wykryto u niej raka, miała swoje własne problemy. I tak, jak jej powiedziałem trzy lata temu, przeprowadzka na wieś nie była moim życiowym celem. Mimo to, nie zamierzałem ustępować mamie, choć w tym momencie balansowałem na ostrzu brzytwy. Byłem potulny przez całe życie, tylko po to, żeby dla niej było lepiej, dla jej własnego, dobrego samopoczucia, a siebie spychałem coraz bardziej w kąt. Robiłem to też dla świętego spokoju. Ale koniec z tym. Ona wiedziała, co jest dla mnie najlepsze? Nie, nie wiedziała kompletnie nic!

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz