CZĘŚĆ I - Rozdział VII

15 3 0
                                    

Ciocia mówiła prawdę, gdy informowała mnie wczoraj, że śniadania je się tutaj wcześnie. O siódmej obudziło mnie pukanie do drzwi. Przez chwilę, zamroczony snem, nie wiedziałem gdzie się znajduję i co tu właściwie robię. Dopiero kiedy pukanie powtórzyło się, przypomniałem sobie, że przecież jestem na wsi i mam tu spędzić cały tydzień.

– Tak, ciociu! Już wstaję! – zawołałem, licząc na to, że jeśli się odezwę, to ciocia nie zdecyduje się wejść do środka. Jakoś nie chciałem żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie.

– Zaraz będzie śniadanie, więc się rusz! – dobiegło mnie zza drzwi i na chwilę zdrętwiałem. To był Michał... W jednej chwili wróciło do mnie wszystko, co wydarzyło się minionego dnia.

– Wstaję! – wrzasnąłem i zerwałem się gwałtownie z łóżka. Nie mogłem przecież pozwolić, by tu wszedł! Na szczęście, nic takiego się nie stało. Chyba nawet nie było go już pod drzwiami.

Odetchnąłem z ulgą i pobiegłem do łazienki, by się umyć. Potem szybko ubrałem się i wybiegłem z pokoju.


Kiedy wszedłem do kuchni, nie zastałem tam cioci. Był za to Michał, który siedział przy stole i zajadał grzanki z serem. Stos takich grzanek leżał na dużym talerzu na środku stołu, a obok dymił kubek gorącego kakao. Nie miałem innego wyjścia, więc też usiadłem i zacząłem jeść.

– Musisz się przyzwyczaić do takich godzin – rzucił Michał, posyłając mi krótkie spojrzenie. – O ile chcesz rano wyjść z pełnym brzuchem.

– Tak, wiem. Ciocia mi mówiła – wyjąkałem pomiędzy jednym kęsem a drugim.

Bardzo starałem się na niego nie patrzeć i udawać, że całą moją uwagę pochłaniają grzanki. Nie było to jednak łatwe, bo znowu miał na sobie sportową koszulkę bez rękawów, tym razem niebieską, a niżej spodenki do kolan. Ciemne włosy miał spięte w kucyk, a na szyi łańcuszek z metalową blaszką z logo jakiegoś zespołu. Wystarczyło, że rzuciłem na niego okiem i znowu zacząłem czuć się nieswojo...

Tymczasem Michał przyglądał mi się przez chwilę, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym odezwał się:

– Słuchaj, młody... Musimy chyba sobie coś wyjaśnić. Wiem, że kiedyś nie byłem dla ciebie zbyt miły i pamiętam to. Ale sam byłem wtedy smarkaczem, a ty dzieciakiem i, co tu kryć, drażnili mnie tacy jak ty. Teraz... no... jest trochę inaczej. Więc nie musisz się mnie bać. Serio. Poza tym jesteś u mnie w domu, więc... no... głupio by to wyglądało.

„No nie mogę!" – pomyślałem. „Jemu się wydaje, że się go boję!". Z jednej strony faktycznie się przestraszyłem, bo to, co powiedział, oznaczało, że zauważył coś dziwnego w moim zachowaniu. Ale z drugiej... trochę mi ulżyło. Skoro moje reakcje wziął za strach, to nie podejrzewał niczego innego! Widziałem też wyraźnie, że to wyznanie przyszło mu z pewnym trudem i chyba długo nad tym myślał.

– Eee... jasne, spoko. Nie ma problemu – powiedziałem, rzucając mu spojrzenie i starając się uśmiechnąć. Nie wiedziałem, czy wyszło to naturalnie, ale na nic więcej nie potrafiłem się w tej chwili zdobyć.

– No więc... – ciągnął mój kuzyn. – Teraz muszę skoczyć do Skawińskiego. To ten od truskawek, pewnie mama ci o nim opowiadała. Prosił mnie o pomoc przy naprawie ogrodzenia. Ale potem, jak chcesz, to możemy wsiąść na rowery i pojeździć trochę. Pokażę ci okolicę. Mam czas do wieczora, bo potem mamy z kumplami mecz w Counter-Strike'u i o osiemnastej muszę już być w domu.

– Nie, nie trzeba – rzuciłem szybko. – Pochodzę sobie i pozwiedzam. Nie musisz się mną przejmować, serio. Poza tym nie mam tu roweru.

– To akurat nie problem – odparł. – Możesz wziąć rower Stefana. I tak na nim nie jeździ, choć powinien. No ale jak tam sobie chcesz. Jak coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. A teraz muszę spadać.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz