Płynąłem małą łódką. Nie, to był statek, wielki, ogromny, trójmasztowy. Żagle łopotały i protestowały atakowane gwałtownym, wściekłym wichrem. Pod statkiem falowało jezioro. Zaraz, to nie było jezioro, tylko morze, potężny ocean. Nieskończony i groźny, zielono-błękitny, nacierający na mnie spienionymi bałwanami i miotający mną na wszystkie strony, jakby ten statek był tylko nic nie znaczącą łupinką. No i w sumie tak właśnie było. Nic nie znaczyłem. Byłem pyłkiem, nikim, nieistotnym odpryskiem wszechświata.
Statek unosił się w górę i w dół, kołysał się na boki, aż zaczęło mi się robić niedobrze. Czułem jak żołądek podchodzi mi do gardła i choć nie pamiętałem, kiedy ostatni raz coś jadłem, wiedziałem, że jeszcze chwila i puszczę pawia. Nagle nadeszła ogromna fala. Bez ostrzeżenia i z rykiem tysiąca trąb przewaliła się przez statek, zmywając mnie z pokładu.
Znalazłem się na ulicy. Gdzie? Nie miałem pojęcia. Za mną wznosiły się ku niebu strzeliste wieżowce, a po drugiej stronie drogi błyszczał zielonym światłem park. Znałem go. To był park Piłsudskiego. Tylko skąd tu te wieżowce? W Małych Łanach? No bez jaj...
Teraz jednak nie byłem sam. Po drugiej stronie ulicy, przy parku, stał drobny chłopak w szarej bluzie z kapturem. Twarzy nie widziałem, ale wiedziałem, że go znam. Przez moment próbowałem przypomnieć sobie jego imię, aż wreszcie zrozumiałem... Tak, to był Szynszyl! Wyglądał na jeszcze mniejszego, jeszcze bardziej kruchego niż zazwyczaj. Wystarczyłoby, że ktoś lekko by go dotknął, a popękałby i rozpadł się na setki maleńkich kawałeczków. I teraz ruszył do przodu, prosto przez ulicę, w moim kierunku. Po drodze mknęły samochody, z oszałamiającą prędkością, w obie strony. Niebieskie Skody, wszystkie identyczne. A on wszedł na jezdnię...
Chciałem krzyknąć, by uważał, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu, ani się poruszyć. Mogłem tylko patrzeć. A on szedł dalej, lawirując między pędzącymi autami. Dziwnym sposobem ulica zaczęła się rozszerzać. To już nie były dwa pasy, tylko cztery, a potem osiem i szesnaście... Czym dłużej szedł, tym szersza była jezdnia! Widziałem, że wpatruje się we mnie, chociaż nadal nie dostrzegałem jego twarzy. I szedł, szedł, uparcie i ciągle, tym samym, jednostajnym tempem. Aż wreszcie, gdy był już blisko, gdy wystarczyło tylko kilka kroków, by znalazł się na chodniku obok mnie, usłyszałem pisk opon. Wysoki, jazgotliwy, przerażający. Szynszyl odwrócił się, popatrzył na pędzące wprost na niego auto i wtedy...
Wstałem z fotela. Długa, wąska, duszna, zamknięta przestrzeń trzęsła się i huczała. Po obu stronach, od początku aż do końca, ciągnęły się niebieskie fotele, identyczne jak ten, na którym jeszcze przed chwilą siedziałem. Za malutkimi, okrągłymi okienkami widziałem przesuwające się chmury. Czy byłem właśnie w samolocie? Zaraz, chwila, jakim cudem? Przecież nigdy jeszcze nie leciałem samolotem! Sytuacja była co najmniej dziwna, zwłaszcza że byłem tu sam. Chociaż nie... Moment! Tam, na końcu, ktoś siedział!
Zbliżyłem się i od razu ich rozpoznałem. Moi rodzice... Siedzieli obok siebie bez ruchu i patrzyli na wprost. Nagle samolot zaczął trząść się jeszcze bardziej, a chmury za oknem przemykały teraz bardzo szybko, tyle że już nie w bok, a do góry... Zrozumiałem, że spadamy! Zacząłem wołać moich rodziców, szarpać ich, mówić, że trzeba uciekać, ale nie reagowali. Rozejrzałem się rozpaczliwie. Przecież musiały tu być jakieś spadochrony, czy coś! Tak, tam były, zaraz obok wyjścia! Dokładnie trzy!
Odwróciłem się znowu do rodziców, a wtedy mama spojrzała na mnie.
– Bóg cię ochroni. Zaufaj Bogu – powiedziała i znowu odwróciła wzrok.
Mówiłem, że to na nic, że trzeba się ratować. Rozpaczliwie przekonywałem, że za chwilę się rozbijemy i nikt – żaden Bóg, anioł, ani Superman – nas nie uratuje. Tłumaczyłem, że musimy ubrać spadochrony i wyskoczyć, że to nasza jedyna szansa. Ona jednak nie reagowała. Cały czas powtarzała jak mantrę: „Bóg cię ochroni. Zaufaj Bogu. Bóg cię ochroni...".
CZYTASZ
Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)
General FictionDrugi tom cyklu "Poza nawiasem". Łukasz, siostrzeniec Tomasza z pierwszej części, to nastolatek, który dopiero niedawno odkrył, że jest inny niż większość jego kolegów... Żyje w konserwatywnej, homofobicznej rodzinie i wśród znajomych, dla których...