XXXVII

354 23 28
                                    

Wyszłaś z taksówki rozglądając się po okolicy. Ulica była zatłoczona demonami, których było znacznie więcej niż w poprzednich dniach. Głośna gwara tłumu przyprawiała cię o mdłości potęgując twój stres.

Obok ciebie z innej taksówki wysiadł jakiś wielkolud z wielkim toporem, który od razu skierował się w stronę wejścia do klubu. Tłum rozstąpił się przed nim, co sugerowało, że również bierze udział w turnieju.

Przemieniłaś skórę w tytanową powłokę, a wyraz twarzy na kamienny, starając się ukryć niepokój, po czym ruszyłaś w stronę wejścia.

Na początku musiałaś się przeciskać przez tłum, ale po chwili usłyszałaś, jak ktoś szepcze twoje imię, a grzesznicy również zaczęli ustępować ci drogi. Najwyraźniej finałowcy cieszyli się tu specjalnym traktowaniem.

Czułaś się dziwnie i niepewnie, słysząc wrzawę dookoła. Tym razem jednak nie było sprośnych komentarzy. Zamiast tego słyszałaś, jak co niektórzy tłumaczą innym, na którym ringu walczyłaś i z kim. Wyglądało na to, że udało ci się zyskać ich szacunek.

Nagle z tłumu wyłonił się jakiś niski, krzywo patrzący na ciebie mężczyzna. Na pewno nie był zawodnikiem, więc może to był ktoś, kto brał udział w zakładach albo jakiś sponsor.

- Ty wypindrzona lalo! To Ragnor miał wczoraj wygrać! - warknął nieprzyjemnie, podchodząc bliżej.
- To jemu należała się wygrana!

W duchu uśmiechnęłaś się na to. Stres i nerwy ustąpiły miejsca pewności siebie, a ty poczułaś się, jak w swoim żywiole.

Sprawił ci tym niemałą frajdę oferując się, a w końcu nie możesz pozwolić, aby obrażał cię przed innymi. Jeśli raz na to pozwolisz, będzie więcej takich sytuacji.

- Ooouu doprawdy? W takim razie gdzie jest teraz? - spytałaś z uśmiechem pochylając się mocno w jego stronę, aby zrównać z nim wzrok, jednocześnie uważając na żebra.
- Jakoś go tu nie widzę... hmm wielka szkoda. Miał swoją szansę i zmarnował ją. - wzruszyłaś ramionami, prostując się.

- Przez ciebie przegrałem gruby szmal, szmato! - warknął, grożąc ci palcem przed twarzą, na co parsknęłaś.

- Wyjaśnijmy coś sobie. - powiedziałaś spokojnie, łapiąc go za nadgarstek.
- Przegrałeś nie przeze mnie, a przez własną głupotę, stawiając pieniądze na nieprzewidywalnego, psychicznie chorego idiotę. - zaczęłaś pomału zwiększać nacisk dłoni, wywołując w nim panikę.
- Więc sam jesteś sobie winien, dlatego radzę ci grzecznie przeprosić i spuścić z tonu, jeżeli nie chcesz do niego dołączyć. - zaczął się szarpać, ale tytanowy chwyt nie pozwolił mu się wyswobodzić.
- Hmm... o ile się nie mylę powinien być teraz w palarni. - udałaś zastanowienie.
- Czy to nie wydaje ci się ciekawą opcją na resztę nocy?

- Dobra, puść mnie! Przepraszam!! - zawył, a wokół rozniosły się śmiechy.

Już miałaś go puścić, kiedy poczułaś mocne szturchnięcie w bok. Skrzywiłaś się, przemieniając oczy i obracając się w stronę źródła tego. Przed tobą stał Woolf, więc nie czekając, odepchnęłaś malucha.
Ehh czyli to jednak on wygrał.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że po wczoraj zostało ci jeszcze tyle krzepy i zadziorności. - zaśmiał się donośnie, a przez plecy przeszły cię ciarki.
- Myślałem już, że się nie pojawisz. Ale jednak miło mnie zaskoczyłaś. - znów oblizał pysk.

- Nie będę uciekać jak pies z podkulonym ogonem. Czego ty pewnie już nie raz doświadczyłeś i to dosłownie, jeśli taka możliwość rozwiązania walki w ogóle przeszła ci przez myśl. - fuknęłaś.
- A co do twojego oblizywania pyska, to moje ostrzeżenie było prawdziwe. Ja nie zamierzam się babrać w tym, ale na pewno któryś z włodarzy zdecyduje się to zrobić za mnie w zamian za darmowe wykonanie zlecenia. Więc miej się na baczności, Woolfie. - widziałaś jak jego oczy lekko się rozszerzyły na to.

Twój koszmar (Alastor x Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz