rozdział 47

1K 57 26
                                    

Ze snu wyrywa mnie radosny krzyk mojego synka. Otwieram ślamazarnie oczy i widzę skaczącego po łóżku chłopczyka. Patrzę na Peetę, który leży obok i cały czas tuli mnie do siebie. Blondyn uśmiecha się do mnie i całuję w czoło na powitanie.

- Dzisiaj są święta! Przyjdzie Mikołaj i będą prezenty! - piszczy Jack i rzuca się nam w ramiona. Zaczynam go gilgotać i wszyscy śmiejemy się do rozpuku. Po chwili w progu pokoju pojawia się moja mama z uśmiechem na twarzy.

-Kochanie co ci mówiłam? Nie miałeś ich jeszcze budzić szkrabie. - zaśmiała się, a chłopiec wygramolił się z łóżka i podbiegł do kobiety. Przytulił się do jej nóg i wyszczerzył się.

- Oj no babciu... - mruknął. - Chodźmy zjeść śniadanie! - pociągnął ją za sobą i sekundę później ich nie było.

Spojrzałam na mojego męża i wyciągnęłam szyję, żeby go pocałować. Blondyn uśmiechał się poprzez pocałunek i błądził dłońmi po moim ciele. Oczywiście uważając na mój ogromny brzuch.

- Cóż za miłe powitanie skarbie. - mruknął i pocałował mnie w czubek nosa. Zachichotałam.

- Czuję, że dzisiejszy dzień będzie udany. - wyznałam i dałam mu jeszcze jednego całusa, po czym wygrzebałam się z pod pościeli i ubrałam szlafrok. Chłopak po chwili znalazł się obok mnie i razem zeszliśmy do reszty naszej rodzinki. Wcale nie zdziwił mnie widok Haymitch'a i Effie. Przywitaliśmy się i zasiedliśmy do stołu.

- I jak tam się czujesz kochana? - zagadnęła mnie Effie.

- Nie jest źle. Mam coraz częstsze skurcze, ale dam radę. - uśmiechnęłam się i poczułam jak dziecko daję mi kopa. Złapałam za to miejsce i pogładziłam je dłonią. Przez całe śniadanie maleństwo wariowało mi w brzuchu jak szalone. Po jedzeniu poszłam się przebrać i odświeżyć. Ubrałam czarny sweterek i luźne dresy, bo już w nic się nie mieściłam. Kiedy schodziłam po schodach poczułam straszny ból w krzyżu i lekkie zawroty głowy. Ból stawał się coraz bardziej natarczywy, ale pomyślałam, że to jeden z tych gorszych dni. Weszłam do salonu i ze sztucznym uśmiechem usiadłam obok mentora. Mężczyzna spojrzał na mnie i otulił ramieniem opiekuńczo. Przez moje ciało co jakiś czas przechodziły dreszcze. Haymitch zauważył to.

- Co jest skarbie? - zapytał trochę zaniepokojony.

- Nic naprawdę. - wydusiłam i zmusiłam się na uśmiech.

- Cała drżysz. - Te dwa słowa zwróciły uwagę Peety, który podszedł do mnie i klęknął przy moich kolanach.

- Wszystko w porządku? - blondyn pogładził mnie po brzuchu i chwycił moją siną dłoń, która lekko drgała.

- To nic takiego kochanie. Nie martw się. - pogłaskałam go po włosach i wtedy ponownie przeszył mnie ból, przez co zgięłam się w pół. Co jest?! Nie mogę teraz rodzić! Nie teraz! Nie mogę zniszczyć świąt wszystkim...

- Co się dzieję? - głos Peety lekko zadrżał, a jego zatroskany wzrok ulokował na mojej mamie.

- Obawiam się, że Katniss może urodzić lada moment. - mama podeszła do mnie i zaczęła sprawdzać różne rzeczy, Mój wzrok spoczął na małym smutnym chłopczyku, który siedział na kolanach u Effie i wpatrywał się w nas. Serce mi się ścisnęło, bo wiem, że to ja właśnie zniszczę mu święta.  Jakby tego było mało poczułam, że robi mi się mokro. O boże! Zaczynam panikować, ale czuję ciepłą dłoń męża.

- Musimy zabrać ją do szpitala! - zawołał Peeta i pocałował mnie, widząc moja minę. - Nie martw się kochanie, cały czas będę przy Tobie. - uśmiechnął się i razem z Haymitch'em pomogli dostać mi się do samochodu, który dostał Haymitch od Effie na święta. Nasz dopiero dostaniemy za kilka dni. Razem z Peetą postanowiliśmy kupić auto, dla ułatwienia życia. Ale wracając do tego, że zaraz będę rodzić zaczęłam odczułać straszne skurcze, że co chwila z moich ust wydobywały się głośne jęki. Jak ja nienawidzę rodzenia! Z Jack'iem było naprawdę źle, a co dopiero z Willow!

- Spokojnie Katniss... - słyszę kojący głos mojego ukochanego. Ale niestety to nic nie daję. W końcu docieramy pod szpital. Peeta niesie mnie na rękach w stronę wejścia. Od razu podbiegają do nas pielęgniarki i zabierają mnie na wózku do sali. Tak ubierają mi papierową sukienkę i zakładają jakieś rurki i inne. Zapinają mi coś na brzuchu i karzą krzyczeć jeśli coś by się zaczęło dziać. Przecież zaraz urodzę!

- Wody mi odeszły kobieto! Zawołaj tego cholernego doktora! - warknęłam zirytowana. Blondynka skinęła głową i pobiegła po lekarza. Po chwili w sali wraz z nim pojawił się Peeta, który złapał mnie za rękę i pocałował w policzek. Chwyciłam go mocno i krzyknęłam kiedy poczułam ostry ból.

- Proszę rozłożyć nogi i przeć! - instruował mnie brunet w średnim wieku. Wykonałam jego wszystkie polecenia i w końcu po wykańczających 20 minutach urodziłam śliczną dziewczynkę. Szybko poszło na szczęście. Spojrzałam zdyszana na Peetę, który szczerzył się do mnie i wpił się w moje usta. Puściłam jego rękę, którą bałam się, że złamałam.

- Gratulacje. - druga pielęgniarka podała mi nasze maleństwo i ułożyła na mojej piersi. Mała płakała, ale kiedy przytuliłam ją i do niej mówiłam uspokojała się.

- Jest cudowna... - szepnął Peeta i uśmiechnął się do mnie.

Spędziłam z nią zaledwie 2 minuty, dopóki mi jej nie zabrano. Wzięli ją na ważenie i inne badania,  a mnie czekało jeszcze urodzenie łożyska. Kiedy w końcu miałam spokój od razu odpłynęłam w sen. Przed oczami miałam Jack'a i Willow.

Peeta Pov:

Katniss zasnęła, a ja opuściłem salę cały w skowronkach. Zobaczyłem Joannę i innych na korytarzu. Brunetka rzuciła się w moją stronę i zaczęła pytać co u Katniss i jak tam dziecko. Wszystko jej wytłumaczyłem i w końcu dała mi spokój. Haymitch przytulił mnie do męskiego uścisku i powiedział kilka ciepłych słów. Podszedłem do Jack'a, który siedział ze zwieszona głową na jednym z krzesełek.

- Co jest młody? - potargałem mu włosy i uklęknąłem przed nim. Chłopczyk spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i rzucił mi się w ramiona.

- Wszystko z nimi dobrze? - zapytał. Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się do niego czule.

- Tak. Mama śpi, a Willow jest na badaniach. Niedługo ją zobaczysz.

- Czyli dzisiaj nie podzielimy się opłatkiem i nie będzie świąt... - westchnął smutno, a ja spojrzałem na niego współczująco. Wiem jak cieszył się na te święta. Ale nie jestem pewien, czy będę mógł zabrać Katniss i Willow do domu.

- Synku...

- Rozumiem. Willow jest ważniejsza. - posłał mi wymuszony uśmiech i poszedł do swojej babci, w którą się wtulił. Weschnąłem cicho i przeczesałem włosy palcami.

- Pan Mellark? - usłyszałem. Odwróciłem się w stronę doktora.

- Tak. O co chodzi? - zapytałem i podszedłem bliżej.

- Zapraszam do gabinetu. - skinąłem głową i podążyłem za nim.

Mam tylko nadzieję, że wszystko jest w porządku z Katniss i Willow...


****************************************************************************************

Wiem, że krótki, ale nie mogłam wykrzesać z siebie więcej...

Dodaję go, bo bardzo na niego czekaliście ;)

Mam nadzieję, że nie był taki zły... Naprawdę się starałam :(

Kocham was misiaki <333

Uwaga!

Tej osobie, której komentarz będzie najlepszy zostanie zadedykowany kolejny rozdział :)

A najbardziej oddanemu czytelnikowi zadedykuję Epilog <3






Igrzyska Śmierci - Peeta & KatnissOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz