26.

15.4K 896 228
                                    

Trzymałem ją w ramionach całą ciepłą, drżącą, przerażoną. Wyczuwałem jej strach, nerwowe drżenie ciała, niespokojny, płytki oddech wraz z jej paznokciami, które usiłowała wbić w moją skórę przez cienki materiał koszulki. To była jedna z tych niewielu chwil, kiedy bezwarunkowo pozwalała się objąć. Dotyk jej skóry był czymś niesamowitym, długo wyczekiwanym, całkowicie absorbującym. Pomimo tylu uciążliwych i trapiących nas godzin wędrówki wciąż byłem w stanie wyczuć wspaniały zapach jej perfum zmieszany z esencją kakaowego szamponu do włosów.

Tak cholernie się bała. A ja nie mogłem nic zrobić, nawet będąc tuż obok i przyciskając ją ciasno do piersi. Chociaż tyle byłem w stanie pomóc. Sprawić, by ani przez chwilę nie poczuła się samotna czy zagubiona. By wiedziała, że przecież ciągle przy niej jestem. I będę, zawsze.

Chciwie przygarnąłem ją mocniej do swojego torsu, zaborczo obejmując ją w pasie. Cholernie pragnąłem jej bliskości. I nie wystarczał mi już nawet jej głos, który sam w swojej czystej postaci potrafił doprowadzić mój umysł do szaleństwa. Nie wystarczał też przelotny dotyk, który inicjowałem permanentnie, chcąc się do niej zbliżyć. Potrzebowałem czegoś prawdziwego. Czegoś co pozwoliłoby mi sądzić, że to, co czujemy idzie ze sobą w parze. Bo nie odwzajemniała uczuć, nie okazywała emocji, wciąż zachowywała dystans, czując, że właśnie tak należy postąpić. Nie potrafiła przełamać tej granicy, zmiażdżyć swoich wewnętrznych barier oraz otworzyć się przede mną w całości. Była zagubiona bardziej niż była to w stanie przyznać przed samą sobą.

Chciałem, by spijała każdą cichą obietnicę z moich ust, żeby poczuła kojący dotyk moich rąk na jej drżących dłoniach, a także usłyszała szaleńcze dudnienie mojego serca, które w tej chwili biło tylko dla niej. Poprzysiągłem sobie, że wyprowadzę nas z tej pieprzonej dżungli i tego dotrzymam, choćbym miał przeczesywać te puszcze samotnie do białego rana.

- Nie czuj się winny.- Wyszeptała.- Jesteśmy przecież w tym razem.

W przypływie zaskoczenia, schyliłem się w pośpiechu, by ująć jej twarz w dłonie. Po dokładnych kilkusekundowych oględzinach nie dopatrzyłem się wcześniejszego strachu czy choćby śladów łez. Jej oczy wyrażały żelazną determinację. Nawet w ciemnościach byłem w stanie dostrzec błyszczące iskierki, tlące się też zapewne w jej małym sercu. Zaaferowany tym widokiem, byłem pewien, że musiał umknąć mi jakiś szczegół.

Aż ciężko uwierzyć, jakoby pomyśleć, że kiedyś znajdziemy się w podobnej sytuacji, w której doświadczę kruchej wrażliwości tego ponętnego ciała lub będę współodczuwał moment rozrywającego ją smutku i strachu. Myślałem, że ta chwila nigdy nie nadejdzie.

- To ja cię w to wciągnąłem, maleńka. - Przeczesałem włosy palcami, czując narastające drapanie w gardle.

Naraz poczułem rzadkie, wybrakowane wyrzuty sumienia.

- To już nieistotne, Drew.- Stwierdziła po czasie rzeczowym tonem, odgarniając jasne włosy, które wpadały jej do oczu. - Znajdziemy jakoś nasz obóz i to cholerne drzewo. Powinniśmy się zbierać, prawda?- Szepnęła cicho.

Nieuważnie skinąłem głową, nasłuchując. Gdybym nie trzymał w ramionach dziewczyny, najpewniej wyruszyłbym w teren, przekonując się na własną rękę o źródle hałasu. Niestety, byłem uwiązany. Nie mogłem działać impulsywnie. Nie teraz i nie przy niej. Płynnym ruchem chwyciłem jej zmarzniętą dłoń i splotłem nasze palce. Lekko się wzdrygnęła. Podniosła na mnie wzrok. Przełknęła ślinę. Ale nie cofnęła ręki.

* * *

Próbowałem złapać ten pieprzony zasięg nieskończenie wiele razy. Niezmordowanie ponawiałem swoje próby. Po upływie kolejnych kilkunastu minut i kilka siarczystych przekleństw później miałem ochotę rzucić telefonem o ziemię.

JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz