7.

24.4K 1.3K 148
                                    

- Co ty najlepszego wyprawiasz?! Tak nie wolno.- Sapnęłam, próbując powstrzymać dzieciaka przed wdrapaniem się po meblach do szafki.

- Mama mówiła, że możemy sobie sami nalewać soczku. - Burknął, naburmuszony.

Gdy chwyciłam już jego wierzgającą postać w swoje ręce, przypomniało mi się z czym mierzyłam się chwilę wcześniej.

Przed oczami miałam Warrena, który niecały kwadrans temu, z powagą godną dyrektora generalnego sieci zabawek Play-Doh, kazał mi postawić deskę do prasowania obok basenu. Nie miało to dla mnie najmniejszego sensu, póki nie wyjawił mi głównego zamysłu tego działania. Obaj z Charlie'em chcieli wspólnymi siłami wypchnąć mnie za burtę. Nie wiedzieli zapewne, że potrafiłam pływać, co skutecznie krzyżowało ich plany zamachu na moje życie, lecz nie lgnęłam się do tego, by im to napomknąć. Musiałam natomiast docenić tę ich nagłą chęć współpracy. Zwykle działali oddzielnie.

Zwątpiłam zatem, trzymając go pod pachami, czy rzeczywiście zależy mi na tym, żeby się nie uszkodził.

Tym bardziej, że zaraz po tym, gdy odmówiłam skakania do basenu, Warren nadepnął mnie na stopę - i biegnąc tak szybko jak rozpędzona kula łajna, którą musiał koniecznie reprezentować w poprzednim wcieleniu - wykrzyczał, że jestem podłą wiedźmą i mam małe cycki.

Tak. Ktoś policzy dzisiaj z bliska kafelki naszego basenu. Bądź odkryje jak interesująco wygląda bęben ze środka włączonej pralki.

Westchnęłam zrezygnowana, stawiając go na podłodze. Niezbyt delikatnie.

- Pomarańczowy, tak?

Jeżeli miałam w myślach jakieś konkretne plany na dzisiejszy wieczór, mogłam o nich zapomnieć. Wczesnym popołudniem rodzice dostali telefon od wujka z prośbą o 'przetrzymanie' kuzynów na jedną noc. Dokładnie tym słowem się posłużyli. A więc byli w pełni świadomi, że pozostawiają mnie na pastwę losu dwóch sześcioletnich diabłów. Cóż, szczęśliwym zrządzeniem losu, moi rodzice także byli poza zasięgiem - musieli załatwić jakieś sprawy poza miastem. Wybornie.

- Dobrze, chłopcy, to co chcecie robić? Pasuje wam plac zabaw? - Wsparłam się biodrem o sofę, spoglądając na tych dwóch z uśmiechem, który bez wątpienia podchodził pod szczękościsk.

Ostatnim razem, gdy byliśmy widziani w miejscu publicznym Charlie zaczepił ochroniarza w supermarkecie i nawymyślał mu, że wraz z Warrenem zostali uprowadzeni w biały dzień, przetrzymani i głodzeni w ciemnej piwnicy bez okien i dostępu do telewizora, ale nie mogli uciec, bo tylko ja wiedziałam, jak odnaleźć ich biologiczną matkę.

- To dla maluchów - fuknął Warren.

- Wolisz cały dzień grać na konsoli? - Zmrużyłam oczy.

- Pewnie, co tu jest innego do roboty? - Charlie wepchał do buzi porcję czekoladowych chrupek.

- Mogę na przykład zabrać was na rolki...

- Jeździmy tam co weekend.- Warren rzucił się na kanapę obok brata.

- No dobrze. Podobno lubicie tenis.

- To było w tamtym roku. Teraz chodzimy na karate.

- Spacer. Zrobimy przystanek na lody i...

- Już dziś jedliśmy. Mama kupiła nam po drodze, żebyśmy się zgodzili zostać z tobą cały dzień. - Wyjaśnił cierpliwie Charlie.

Zagryzłam wargę, żeby nie zacząć na nich krzyczeć.

- A więc? Tylko tyle masz? - Warren podniósł na mnie brwi z wyraźnym zdziwieniem.

- Zawsze mogę was wysłać w paczce na Przylądek Dobrej Nadziei. Może tam coś z wami poczną. Coś czuję, że wasi rodzice bez mrugnięcia okiem zorganizują wam fajną wycieczkę...

JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz