33.

11.3K 457 195
                                    

Zamknęłam oczy, pozwalając się poprowadzić przez znajome ciepłe dłonie. Przemierzaliśmy przecznice parku Lincolna. Drew spędzał tu dużo czasu jako dzieciak.

- Zawsze wiedziała, czego potrzebuję. Potrafiła wysłuchać mnie do końca, nie oceniała niczego pobieżnie, dotrzymywała naszych sekretów. Była silną, mądrą kobietą oraz najlepszą babcią, jaką znałem. Pokochałbyś ją od razu. - Uśmiechnął się lekko, trochę inaczej niż zwykle.

Nie krył smutku, który zabłyszczał w jego brązowych oczach.

- Czułem, że mogę jej powiedzieć o wszystkim.- Przeciągnął ze zmysłową nutą, dotykając moich włosów.- Tęskniłem cholernie za każdym razem, gdy opuszczałem Chicago. Brakowało mi wspólnych lekcji pianina, cichych akordów jej gitary przy płonącym kominku, poranków na starym poddaszu...Teraz nie mam już do kogo wracać.- Odszepnął strudzonym głosem, cicho wydychając powietrze.

Nienaumyślnie przysunęłam się bliżej, wtulając w jego bok.

W dalszym ciągu nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, co przyciągało nas ku sobie najbardziej. Chciałam jedynie wierzyć, iż łączyło nas wiele wspólnego. Znacznie więcej niż zagubioną parę szaleńczo zakochanych nastolatków, pchniętych pożądaniem i brakiem jakichkolwiek hamulców w głowie, zaślepionych nieprawdziwą miłością.

Więcej niż przypadkowych dwojga ludzi złączonych przez dogłębną fascynację, a wciągniętych zarazem w wir bezpłciowej, płytkiej relacji, gdzie nie ma miejsca na większe uczucie. My funkcjonowaliśmy inaczej. Byliśmy rozszalałym kłębkiem nadszarpniętych nerwów, porywistą falą wzburzonych emocji, sarkastycznym i dosadnym przecinkiem w rozmowie, zwierciadłem tajemniczych głębokich oczu, nieokiełznanym pocałunkiem trudnych doświadczeń, samotnie dryfującym okrętem z sercem wyciosanym z kamienia, tańczącą do rytmu gwiazdą ziszczoną z niespełnionych marzeń, przebłyskiem dawnego uśmiechu wspaniałości, odłamkiem potłuczonej wiary i nadziei, połączeniem wytrwałości i cierpienia oraz przykładem słabości jakim jest ślepe, acz potężne zaufanie komuś wysoce nieodpowiedniemu.

- Jeżeli chcesz wiedzieć, to ja nigdzie się nie wybieram, Drew.

Uśmiechnął się z przymrużeniem powiek.

- A gdybym cię poprosił, żebyśmy uciekli razem, to zostałabyś przy mnie?

Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem.

- Uciekanie przed wszystkim jest do ciebie niepodobne. Albo się mylę i chciałeś po prostu nawiązać do Shakespeare'a...

Drew się zawahał nad odpowiedzią, na co szturchnęłam go w ramię.

- Mówiłeś poważnie! Dlaczego? - Spytałam z niedowierzaniem.

Podrapał sie po karku, posyłając mi przenikliwe spojrzenie. Nie wiedziałam nad czym teraz myślał, ale nie mogłam znieść tej ciszy.

- Cokolwiek miałeś na myśli, wiedz, że nie potrzebuję żadnego Romea i tragicznych zwrotów akcji.

- Ale ich los jest przecież zapowiedzią każdego związku. Nie możemy żyć wiecznie... - Pogłaskał mnie po policzku, a mnie coś chwyciło za serce. Z trudem wypuściłam powietrze z ust.

- Na co mi cała wieczność, skoro teraz mam ciebie? - Szepnęłam, wtulając się w jego pierś, całym ciałem. Przygarnął mnie mocno do siebie, ciasno oplatając ramionami w talii. Pachniał cudownie, tropikalnym deszczem, piżmem i miętą.

- Nie wiem nawet co powiedzieć, ja... - Drew wymruczał w moje włosy.

- ... Pokażę ci zaraz co ze mną zrobił paromiesięczny celibat, jeśli nie przestaniesz wygadywać takich rzeczy. - Podsunęłam złośliwie.

JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz