34.

9.9K 522 175
                                    

Drew, wciąż nonszalancko podparty o ścianę, obserwował mnie z niknącym rozbawieniem. W jego ciemnych oczach tańczyły radosne iskierki, przyćmiony blask barwy brązowych tęczówek lekko zawrócił mi w głowie. Piękno tej krótkiej chwili, rozpłynęło się pod dźwiękiem nienastrojonych skrzypiec, których melodia dobiegała z sąsiedniego pokoju. Żadne z nich dwojga nie wstrzymało oddechu. Patrzyli sobie w oczy dłużej niż przeciętnie, intensywniej niż zwykle. I mogę potwierdzić, że jej serce podskoczyło w miejscu, kiedy mężczyzna postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Przymknęłam powieki, czując żar bijący od jego ciała. Był huraganem, ziszczonym z namiętności i oddania. Był moją cholerną kotwicą, poczuciem bezpieczeństwa. Przepięknym mężczyzną, który był gotów poświęcić się na tyle, by ze mnie zrezygnować...

Cichy oddech tuż przy mojej twarzy. Drażniący zarost na smukłej, zarysowanej szczęce. Długie palce, których kciuk szarpnął za mój podbródek, zdecydowanie acz nie gwałtownie. Chłód jego pierścienia na serdecznym palcu. Zagubiony loczek kruczoczarnych włosów. Lekki dotyk na przedramieniu, dłoń zsuwająca się na moje biodro. Przyspieszony oddech nas obojga. Przelotne spojrzenie na mój biust. Umięśnione ramię, zagradzające mi miejsce do ucieczki. Umysł zalany myślami, prowadzącymi donikąd.

- Jeżeli wypowiesz choć słowo, bezzwłocznie wsiądziemy w pierwszy samolot do LA i odwiozę cię do domu. - Jego głos był ochrypnięty, jakby przebiegł niezliczone mile, aby się tu ze mną znaleźć. Czułam się bardzo podobnie.

- Jakiś ty szarmancki, cnotliwy, doświadczony.- Strzepnęłam niewidzialny pyłek z jego ramion, wywołując na twarzy Drew kolejny przebłysk uśmiechu. - A teraz przestań się zgrywać z tą uczynnością, bo mój Drew nie ma w sobie nic z gentlemana.

Zawył donośnie, podchwycając mnie w ramiona i przenosząc przez próg naszego apartamentu. Pokoju na jedną noc.

Nie znajdowałam się już w bezpiecznej otoczce, zwanej strefą komfortu. I byłam tego w pełni świadoma. Znów byłam tą zagubioną dziewczyną, której ktoś przed laty złamał serce, zdeptał wszystkie nadzieje, odebrał godność, zniweczył jej piękny sen, odebrał marzenie i pchnął w dorosłość. Po raz kolejny stanęłam przed wyborem. I tym razem nie uciekłam z płaczem. Sięgnęłam za głosem serca.

Skoro miłość wymaga poświęceń, to czy przypadkiem nie jesteśmy na nią gotowi?

* * *

Znikome oświetlenie nadawało tajemniczy półmrok i tak zwaną zgoła romantyczną atmosferę. Salon zajmował najwięcej wolnej przestrzeni. Tutaj właśnie szerokie okna balkonowe wpuszczały do pokoju nikłą poświatę księżyca. Pośrodku niego stał wspaniały czarny fortepian, wypolerowany, gładki i lśniący. Nienaruszony, jakby przywieziony prosto przed naszym przyjściem. Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszego apartamentu.

- Zdajesz sobie sprawę, że przyjechałabym tu z tobą nawet gdybyś nie wynajmował penthouse'u i pierwszej klasy w samolocie? - Spojrzałam na Drew podpierającego głowę przy blacie w kuchni, obserwującego mnie uważnie.

- Tak? - Wyglądał jak urzeczony, przechylając głowę na bok i sunąc po mnie taksującym spojrzeniem. - Czyli wygłupiłem się, planując to wszystko?

Położyłam mu dłoń na ramieniu, głaszcząc jego napięty biceps, zgięty w łokciu.

- Zapomniałeś, że nie musisz wydawać pieniędzy, żeby osiągnąć dokładnie ten sam efekt.

Kłapnął zębami w powietrzu i lekko ugryzł mnie w rękę.

- Nie możesz po prostu przełknąć tego, że chciałem ci zaimponować i pozachwycać się przez 2 sekundy jak każda zauroczona...

JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz