24.

17.1K 788 204
                                    

Obudziłam się w zmiętej, skotłowanej pościeli mojego łóżka, trąc oczy z niewyspania. Rozproszona struga światła wdarła się do mojego pokoju przez rozszczelnione okna. Zamrugałam dwukrotnie, ziewając szeroko. Minęła dłuższa chwila, nim uzmysłowiłam sobie, że właśnie dzisiaj miałam tę cholerną wycieczkę szkolną, na którą prawdopodobnie jestem już spóźniona...

Poderwałam się z łóżka i z zabójczą prędkością wbiegłam do łazienki, po drodze zgarniając bieliznę, spodnie i luźną koszulę. Myjąc zęby, zauważyłam, że zniknęły moje wczorajsze ubrania. Z konsternacją ściągnęłam brwi, nie mogąc sobie przypomnieć, co takiego robiłam zeszłej nocy skoro tak błaha sprawa zajęła moje myśli. Przypuszczam, że nic specjalnego, jeżeli za nic nie potrafiłam odtworzyć sobie tego w pamięci. Spotkanie z Drew, jakkolwiek by go nie nazwać, skończyło się dla mnie w momencie podania szampana i odlotu helikoptera, który, nawiasem mówiąc, dowiózł nam przepyszną kolację. Aczkolwiek jestem pewna, że w moim kieliszku nie było ani grama alkoholu. Można zatem ochrzcić ten wybryk typowym upojeniem chwilą, gdyż reszta wieczoru była dla mnie kompletnie odległym i bezbarwnym wspomnieniem. Musiałam rzeczywiście szybko zasnąć...

Naglił mnie czas. Dlatego za jednym zamachem zgarnęłam z biurka swój plecak, bluzę i pęk kluczy. Wychodząc z pokoju, dokładnie zamknęłam za sobą drzwi. Stary nawyk, ograniczający przeciągi w mieszkaniu. Pewna, że nikogo nie ma w domu, niespiesznie zbiegłam po schodach, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Na parterze było cicho i pusto, czego mogłam domyślić się zaraz po przebudzeniu, nie usłyszawszy odgłosu opróżniania czystych naczyń ze zmywarki. W mojej głowie zakotłowała się nadzieja, iż może zdążę zjeść śniadanie i w dodatku bez spóźnienia trafić do szkoły. Co jednak mocno minęło się z celem, po tym kogo zobaczyłam po przekroczeniu progu kuchni.

Josh White siedział na krzesełku barowym, centralnie w samym środku pomieszczenia, podparty bokiem do blatu, skąd sięgał po jabłko. W tamtej chwili jeszcze mnie nie zauważył.

W pełni rozluźniony, wyciągał rękę w stronę srebrnego półmiska z owocami, a wtedy jego koszulka niesfornie podwinęła się do góry, ukazując kawałek gładkiej skóry. Rzuciłam okiem na jego roztrzepaną fryzurę, która przemawiała za tym, jakby dopiero co wstał z łóżka. Poprzecierane czarne jeansy perfekcyjnie układały się na jego szczupłych, długich nogach, odzianych w ciemnobrązowe Timberlandy. Jego biała koszulka z czarnym nadrukiem "Fuck Mondays, baby. Let's go back to sleep", zdawała się iście doskonale przemawiać do mojej duszy.

- Josh? - Z bezpretensjonalnym uśmiechem stanęłam w drzwiach, podpierając framugę. Chłopak natychmiast odwrócił się w moją stronę, wykazując autentyczne zainteresowanie. Kąciki jego ust podjechały ku górze na mój widok, a oczy rozbłysły znajomym blaskiem. Żywiłam pewne przekonanie co do tego, że na żadną inną dziewczynę nie reagował w ten sposób.

- Pomyliłeś mieszkania? - Moje brwi podjechały do góry. Tak naprawdę cieszyłam się, że przyszedł. Choćby nie wiadomo z jakiego powodu go tu przywiało, jego osoba zawsze będzie tu mile widziana.

- Twoja mama mnie wpuściła- wzruszył ramionami. W drugiej kolejności rzucił mi jabłko, które pochwyciłam w locie, przysiadając się tuż obok.

- Czymże więc sobie zasłużyłam na ten zaszczyt?- Wgryzłam się w czerwoną skórkę, patrząc na niego spod rzęs. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać, czy moich przyjaciół przypadkiem zgodnie nie porąbało w jednym czasie. Najpierw Clary, potem Drew... Kto jeszcze złoży mi odwiedziny o siódmej rano? Islamscy terroryści?

- Cóż, było po drodze...- mruknął przekornie.- No i zakładam, że mocno cię zaskoczyłem- rozciągnął usta w uśmiechu, przełykając spory kęs owocu.

JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz