zeBrANIe pRZy OkrĄgłYM StOLe

36 13 4
                                    

- Jesteś głodna ? - spytała mnie Alison.
Pokiwałam głową. Chociaż szczerze mówiąc nie obchodziło mnie wtedy, co będę robić. Zastanawiałam się co robi tu moja matka ,która zostawiła mnie na pastwę losu. Która Pozbyła się mnie jak jakiegoś nic nie znaczącego śmiecia. Czy ona wie, że tu jestem ? Czy ją ta w ogóle obchodzi ? Stiles powiedział, że uczy tu młodsze dzieciaki, więc może się nie spotkamy ?
Czy ja tego chciałabym ?
Nic już nie wiedziałam. Stałyśmy w stołówce. Była ogromna. Oczywiście biała, ale nie sterylna. Na samym końcu stał ogromny bufet. Coś co rzuciło mi się w oczy. Było bardzo mało ludzi.
-Już jest po porze kolacji. Chodzimy późniejszą porą,by nie natykać się na tłumy ludzi. Uwierz mi to nic przyjemnego. - powiedziała.
Pokiwałam głową. Poprowadziła mnie do tacek. Od razu przeraził mnie widok wyboru jakie tu mają. Zaczęłyśmy nakładać. Alison zdaje się była bardzo głodna, bo nałożyła sobie prawie wszystko ,ja natomiast wybrałam prostą sałatkę. Miałam wrażenie, że jak zjem coś więcej to mogę to oddać w szybkim tempie. Usiadłyśmy przy wolnym stoliku. Łowczyni usiadła na przeciwko mnie. Spojrzała na mnie czujnie.
- Wszytsko w porządku ?
- Nie rozumiem. Co tu robi moja matka ? - wywaliłam.
Westchnęła.
- Wiem tylko tyle,że pewnego dnia Scott przywiózł grono nauczycieli, by uczyli młodych kadetów. Wśród nich była Twoja matka, Natalie Martin. To tyle. - przerwała- A co jesteś z nią w jakiejś separacji ?
- Wiesz, to nie do końca separacja. Gdy byłam mała oddała mnie razem z babcią do Eichen House (tamtejszy dom wariatów) mówiąc, że ktoś pilnie musi się mną zająć. Więcej jej nie widziałam.
Mu mojemu zaskoczeniu Alison roześmiała się. Czyżby moje słowa tak ją rozbawiły.
- Ale jaja. Nie wiedziałam, że pani nauczycielka ma takie dobre serce. Już,gdy ją poznałam myślałam, że coś ukrywa, a tu proszę ukrywała Ciebie.
Przewróciłam oczami.
- Tak. Nieważne. Zmieńmy temat. - powiedziałam- co robicie z tymi trupami w lesie ?
Spojrzała na mnie. Usta miała pełne jedzenia. Odparła z pełną buzią .
- Jakimi trupami ?
- No tymi żołnierzami,których musieliście pokonać, by nas uratować.
Machnąła lekceważąco ręką.
- A tymi. Nie przejmuj się. Zawsze rano jak wracamy to ich po prostu nie ma- zrobiła dramatyczną przerwę- mówią, że to Nemeton pochłania ich ciała. Karmi się nimi.
- Kto to jest Nemeton ?
- Nie kto , tylko co. Jest to mityczne drzewo. Kiedyś było miejscem spotkań druidów. Ma potężną moc. Sprawuje pieczę nad wszystkimi istotami nadnaturalnymi. Dlatego jest wam tutaj tak dobrze. To drzewo przyciąga. Tak jak magnes.
Genialnie. Mamy mityczne drzewo ,które pożera trupy i które zdaje się żyć własnym życiem. I ja się pytam, co ja tu robię ? Ale dziewczyna ciągnęła dalej- najlepsze jest to ,że mamy tu jednego z druidów. Nazywa się Deaton. Codziennie rano wychodzi medytować przy Nemetonie. To takie jego bóstwo. Musisz go spotkać. Zabawny gość. On wręcz nie może się doczekać spotkania z Tobą.
- Co ? Czemu ?
Machnęła ręką.
- Mówił coś tam o jakimś przywiązaniu i śmierci. Same nerdowskie rzeczy. Nuuda..-
Dobra. Ta rozmowa zmierza do nikąd dowiedziałam się tylko o magicznym krzaku i o czarodzieju, który ten krzak zaczarował. Pora zmienić temat.
- To jak utrzymujecie to miejsce ? Zgaduję ,że to musi sporo kosztować. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Spokojnie. To nasz kolejny przystanek. Zobaczysz mózg naszej bazy.
Odłożyłyśmy tace. I ruszyłam za współlokatorką.
- A odpowiadając na Twoje pytanie. To sprzedajemy programy komputerowe znanym firmom. Mamy tu najlepszych hakerów na świecie. - ostatnie niemal wykrzyczała.
Stanęła przed drzwiami. - To tu. Muszą mieć bliski dostęp do kawy. Są od niej dosłownie uzależnieni - powiedziała niemal szepcząc.
Przed nami pokazał się pokój niemal z filmów akcji. Wielkie monitory,komputery i milion rzeczy ,które pierwszy raz widzę na oczy. Odwrócił się do nas chłopak w okularach. Bardzo umięśniony i przystojny.
- Hej. Ty to pewnie jesteś Lydia. Ja jestem Theo. Miło mi Cię poznać - miał głęboki głos. Gdyby nie te okulary, nigdy nie pomyślałabym ,że jest mądry. Ach..te uprzedzenia.
- Cześć. - uśmiechnął się i wskazał na swoich dwóch kolegów.
- To jest Corey i Mason. - oni wyszeptali tylko "hej" i wrócili do pracy. Nie chciałam im przeszkadzać.
- Lydia, nie przejmuj się. Oni obserwują nas odkąd wyszłyśmy z sali konferencyjnej , prawda Theo ? - spytała wrednie Alison. Chłopak Zaczerwienił się i podrapał się po karku.
- To tak jakby moja praca..- zaczął mamrotać. Na co moją koleżanka prychnęła z lekceważenia.
- Sranie w banie. Nigdy nie wiesz kiedy odpuścić. - złapała mnie za rękę- powiedz ładnie cześć ,Lydia. Wychodzimy.
Tak właśnie zrobiłam. Theo wyglądał na zakłopotanego.
Za drzwiami wyrwałam się Alison.
- Co do cholery ? - krzyknęłam. Szłyśmy szybkim krokiem do naszego pokoju. Ona tylko pokazała mi, że mam być przez chwilę cicho. Pokonałyśmy mnóstwo zakrętów i już byłyśmy w naszym pokoju. Zna mnóstwo skrótów. Zatrzasnęła za nami drzwi.
- Słowo daję. Ostatni raz spotykam się z tym chłopakiem. Odkąd z nim zerwałam ciągle czuję na sobie wzrok kamer. Jak ja mam teraz żyć ,gdy ciągle jestem obserwowana.
Nie mogłam nic powiedzieć. Ze śmiechu rozbolał mnie brzuch.

Stiles pov:
-Już powiedziałem, że nic mi nie jest - wskazałem na zrośniętą ranę po kuli - Ile jeszcze razy mam to powtarzać ?
Melissa pokręciła głową.
- Nie wiemy jaki to był rodzaj tojadu. Ani jakie mają być skutki uboczne.
Prychnąłem.
- Tojad działa na wilkołaki. A ja nim nie jestem. Jestem Piekielnym Ogarem. Już w nawie mam słowo piekło nie sądzę ,by mnie to zabiło. - wykrzyczałem mocno zirytowany.
Już miała mi odpowiedzieć. Kiedy przerwał jej głęboki męski głos.
- Dobrze, Meliso. Już wystarczy. -Za kotary wyszedł mój ojciec. Szeryf Stilinski. W jego włosach znalazły się pasma siwizny. Miał na sobie swój uniform. Był szeryfem pobliskiego miasteczka. I oczywiście jedną z osób głównodowodzących w  Tym miejscu. Należała mu się estyma, której nikt nie zamierzał podważać.
- Cześć Stiles. - podszedł do mnie i mnie przytulił. Teskniłem za nim. Chociaż nigdy się do tego nie przyznam.
- Czemu nie używasz mojego pełnego imienia ? Przecież wiem ,że je uwielbiasz - uśmiechnął się.
-Tak. Ale ty tego nie lubisz - nastała cisza ,która po chwili on przerwał. - ubieraj się, jest zebranie. Scott chce porozmawiać o paru rzeczach.
- Nareszcie ! Myślałem już, że przyrosnę do tego łóżka. - wycedziłem.
Szybko się ubarałem i zdecydowałem,że zdecydowanie potrzebowałem prysznica. To miejsce w ogóle się nie zmieniło. Znałem każdy skrót tych korytarzy. Dzięki czemu już staliśmy przed salą konferencyjną. Gdy tam weszliśmy trwała zacięta dyskusja. Scott kłócił się z Isaciem,a Kira siedziała obok i polerowała miecz. Zdawała się nie zauważać, że jej chłopak jest w stanie zaraz wybuchnąć. Pewnie dlatego ten związek jeszcze trwa. Tylko ona mogła z nim wytrzymać, a za to należała mu się nagroda Nobla. Obok niej siedział Jordan Parrisch. Zastępca mojego ojca w sprawach przyziemych. Gość ten działał mi na nerwy. Grał teraz w jakąś gierkę na telefonie. W rogu sali widziałem jak Liam i Hayden całowali się w kącie. Pewnie znowu do siebie wrócili albo namiętnie zrywają. Z nimi to nigdy nie wiadomo. Theo też siedział i robił coś na komputerze. Kątem oka zobaczyłem też Deatona, który zawzięcie przeżycał jakieś papiery. Mój ojciec chrząknął ,przyrywając ogólne zamieszanie. Wszyscy obrócili się rzucając się  na mnie i mówiąc ,że miło jest im mnie widzieć. Też cieszyłem się ,że tu jestem. W końcu to mój domu. Po skończeniu powitania. Powiedziałem.
- No to na co to zbiegowisko , co ?
Scott zaczął.
-Mamy parę rzeczy do omówienia. Pierwsza Lydia Martin.
- Co z nią ? - spytałem. Był to bardzo wrażliwy temat. Sam nie wiem dlaczego.
- Trzeba znaleźć jej zajęcie. - odparł.
Teraz głos zabrał Deaton.
- Nie przejmujcie się nią. Muszę wziąć ją do Nemetonu. Odkąd się zjawiła wyczuwam dziwne wibracje. - Nie podobał mi się ten pomysł., chociaż biorąc pod uwagę parę rzeczy na przykład to, że będzie zdala od jakich kolwiek chłopaków, powodował ,że odczułem dziwną ulgę. Zdala od młodych mężczyzn blisko mitycznego drzewa. Zawsze uważałem,że trzeba się jednoczyć z przyrodą.
- Dobra, druga sprawa. Nie znamy dalszych planów rządu ,prawda Theo ?
Chłopak poprawił okulary. Typowy nerd.
-Tak. Nie możemy przebić się przez ich system. Wycfanili się. Musieli wynająć kogoś bardzo dobrego.
Scott pokiwał głową.
- Spróbujemy skontaktować się z kimś wewnątrz.
Podniosłem głos.
- Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Pewnie zaistalowali wszędzie pluskwy. Nie chcą więcej kretów.
- Nie mamy innego wyjścia. Trzeba zaryzykować. - odpowiedział mi Isaac.
Scott podniósł rękę.
- Musimy się skontaktować.- przerwał, nie był zadowolony, że trzeba poświęcić paru ludzi.- Kolejna sprawa. Szeryfie jaka jest sytuacja w mieście.-
Ojciec westchnął. Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki. Ostatnie dni nieźle go wykończyły.
- Jest dziwnie cicho. Można powiedzieć, że to cisza przed burzą. Nic nie wiemy - przytaknął mu Parrisch.
Nagle do pomieszczenia wbiegła Melisa.
- Przepraszma za spóźnienie, ale miałam nieznośnego i niewdzięcznego pacjent - spojrzała na mnie. Wrzuciłem ręce do góry " Co ja znowu zrobiłem ?"
- Jak nasze zapasy leków ? -spytał.
Skrzywiła się.
- Maleją. Przy kolejnej askapadzie i kolejnych rannych może ich nie wystarczyć.
Alfa zamyślił się. Był tu za wszystko odpowiedzialny. Odpowiadał za życia wielu osób. Nie mógł pozwolić sobie na żadne braki.
- Jutro rano. Wywieszę listę osób ,które pojadą po zapasy - westchnął i złapał się za głowę, w rdramatycznym stylu -To już chyba wszystko. Zebranie uważam za zakończone. Chciałbym jeszcze porozmawiać z Tobą Szeryfie.
Zaczęliśmy się rozchodzić. Miałem coś jeszcze powiedzieć ,ale zapomniałem co to było. Cieszyłem się ,że nie wracam już do tego szpitalnego łóżka ,ale zaraz mieszkam z Isaaciem. Nie wiem czy przeżyję tę noc.

kRzYkWhere stories live. Discover now