*Matteo*
Złapałem Lunę, kiedy potknęła się o gałąź. Trzymając ją w ramionach uśmiechnęła się do mnie i zbliżyła twarz do mojej. Momentalnie targnęły mną mieszane uczucia. Strach i radość? Sam nie wiem co zrobić. Jednak jeśli chcę stwierdzić czy naprawdę czuje coś do Luny, inaczej CO czuję do Luny, może to jest odpowiednie rozwiązanie.Uśmiechnąłem się o położyłem dłoń na jej różowym policzku. Już miałem złączyć nasze usta w pocałunku kiedy zza pleców dobiegł mnie znajomy głos. Bardzo znajomy. Za bardzo. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Poczułem jak moje mięśnie się napinają.
-Ja przepraszam, Matteo. Może to za szybk.... - zaczęła przejęta Luna, ale jej przerwałem, kładąc palec na ustach w geście uciszenia. Pomogłem jej wstać i pociągnąłem w stronę drzew aby się za nimi ukryć. Szatynka nie wiedziała co się dzieje. Jednak nie miałem czasu jej tego teraz tłumaczyć. Kiedy znalazłem odpowiednią kryjówkę. Spojrzałem na Lunę. Złapałem jej malutką dłoń i pokazałem głową w przeciwnym kierunku. Dziewczyna była nadal lekko zszokowana, jednak kiedy złapałem ją za rękę widocznie się rozluźniła i odwróciła wzrok na pokazany przeze mnie kierunek.
Niedaleko nas szła wysoka blondynka. Na nogach miała ciężkie, czarne kozaki. Granatowe, długie jeansy. Na górze był zwykły czarny T-shirt z narzuconą na niego jeansową kamizelką. Gdybym tak dobrze nie zapamiętał tego stroju i głosu pewnie nigdy w życiu bym jej nie poznał. Jednak Ona wróciła. Z tym samym złowieszczym uśmiechem. Tą samą twarzą. Dziewczyna z mojego dzieciństwa. Maia Simonetti.
Na nasze szczęście nie zobaczyła nas i dalej prowadziła zaciętą rozmowę telefoniczną.
-Tak kochanie.... Jasne... - z jej gardła wydostał się szyderczy śmiech, który wywołał u mnie ciarki, po czym kontynuowała rozmowę - Och, skarbie. Wszystko mam pod kontrolą. Nie martw się.... Tak też tak uważam - ponowny wybuch radości - A to nowości - te słowa wypowiedziane z ironią były ostatnią rzeczą jaką usłyszałem. Dziewczyna oddalała się coraz dalej. Kiedy zniknęła mi z oczu, odetchnąłem z ulgą i usiadłem pod koroną drzewa. Luna spojrzała na mnie przenikliwie.
-Co to było? - zapytała lekko przestraszona.
-Mój koszmar - z ciągnęła pytająco brwi. - Maja Simonetti - powiedziałem z trudem. Z jej ust wydobył się zduszony jęk po czym ukucnęła obok mnie. Uśmiechnąłem się. Nigdy nie pomyślał bym, że mógłbym być na randce z taką dziewczyną jak Luna. Z dobrej, bogatej rodziny, która spędzi godziny pracując nad swoim wyglądem. Zaśmiałem się w duchu. Cóż serce nie sługa.
-Przepraszam, że popsuła nam naszą randkę.
-Ej, nic jeszcze nie jest do końca stracone - uśmiechnęła się . - Moi rodzice są w pracy, więc możemy przejść się do mnie i obejrzeć jakiś film - zaśmiałem się i wstałem podając jej dłoń, aby pomóc jej się podnieść. Z wielkim uśmiechem splotła nasze palce razem.
*Naomi*
-Proszę niech Pan da spokój. Czuje się dobrze. Wypuście mnie.
-Słońce... - moje ciało przeszły dreszcze. Zacisnęłam powieki. Nie możesz płakać.
-Nigdy więcej ma Pan tak do mnie nie mówić! - podniosłam głos odganiając wspomnienia. Lekarz spojrzał na mnie zszokowany. - Przepraszam. Ja-a-a - za jąkałam się - Po prostu.... Jestem Nel. Niech tak zostanie.
-A mogę spytać Nel to zdrobnienie od jakiego imienia.
-America - poczułam jak się czerwienie - Wiem to nie ma nic wspólnego z tym imieniem, ale jak byłam mała nigdy nie potrafiłam wymówić całego Amercia, zawsze coś przekręcałam. Babcia mówiła do mnie Ami albo Mer, ale żadne mi nie odpowiadało. Pamiętam, że kiedyś, kiedy byłam z babcią, w telewizji leciała jakaś bajka. Chyba o piratach. - zaśmiałam się - Główna bohaterka miała na imię Neli. Spodobało mi się to imię. Było inne. - ,,jak ja" - pomyślałam - poprosiłam babcie żeby od teraz zwracała się do Nel. Zostało tak. - lekarz spojrzał na mnie z rozbawieniem, ale także nutą zdziwienia. Tak Panie doktorze brakuje tu jednego kawałka. Kawałka o moich rodzicach, ale tego Panu nie powiem. - Proszę mnie wypisać. Proszę...
-Och, no dobrze - natychmiast wstałam z łóżka szpitalnego - Chwila, chwila młoda damo. Pod jednym warunkiem - Ugh, czemu zawsze muszą być warunki?! Spojrzałam na doktora Johnsona, w każdym razie tak pisało na plakietce. - Po pierwsze się przebierzesz - zaśmiał się. No miał rację. Moje ciuchy nie wyglądały zbyt dobrze. Potargany Top ze śladami krwi. Oraz cała prawa nogawka z wielką czerwoną plamą. Nie bałam się krwi, więc nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia. Bardziej martwiłam się tym, że straciłam moje ciuchy.
-Tylko ja nie mam w co się ubrać...
-Masz. Moja chrześnica zostawiła u mnie parę starych ciuchów, których już nie chce. Są albo za małe albo nie w jej stylu - zaśmiał się. - Miałem z nimi zrobić coś dobrego. Tam w rogu - wskazał palcem - stoi torba. Weź całą. Co Ci się podoba zostaw, a co nie .... Wiem , że zrobisz z tym pożytek.
-Nie ja nie mogę...
-Możesz słoń... - poprawił się natychmiast - Nel. Powiedziałaś mi, że nikt się nie zainteresuje tym, że coś Ci się stało. Sprawdziłem też w bazie danych do kogo mógłbym zadzwonić. Wydawało mi się, że przesadzasz. Jadnak nikogo nie znalazłem. Nie wiem czemu. Nie wnikam. Jednak widzę po Tobie, że nie wszytko jest dobrze. Dlatego jeśli mam Cię wypuścić musisz to wziąć - uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Ta cała sytuacja była dla mnie bardzo krępująca. - A po drugie. Chłopak, który nas zawiadomił cały czas tu siedzi. Więc ordynator poprosił Go żeby Cię odprowadził.
-Siedział tu 48h? - zapytałam z wielkim zdziwieniem.
-Tak Nel. Przebież się. A ja przygotuje wypis. A w torbie znajdziesz również moją wizytówkę. Jakbyś czegoś potrzebowała dzwoń - powiedział i wyszedł. Tacy ludzie jeszcze istnieją?
Kiedy moje oszołomienie minęło zajrzałam do torby. Wow! Żebyście widzieli co tam było?! Spodnie z idealnymi dziurami i ... Dobra dla wielu to normalka. Ja sobie sama dziury robiłam. I to przypadkiem. Więc nie dziwcie się z mojego wielkiego zachwytu. Ubrałam jednak zwykłe czarne leginsy, błękitny top z kieszonką (media) No nogi wciągnęłam moje stare, zniszczone już, białe converse, rzecz najdroższa jaką posiadam. Zgarnęłam całą torbę i wyszłam z sali. Kiedy otwierałam drzwi uderzyłam nimi kogoś w nos.
-O boże. Przepraszam! - rzuciłam torbę i nim zdążyłam uklęknąć obok poszkodowanej osoby ona wstała.
-Nic się nie stało - powiedział. Był to chłopak na moje oko w moim wieku. Miał białe zęby, które pokazały się w szczerym uśmiechu. Zwykłe jeansy, jakiś T-shirt i bluzę - bejsbolówkę. Muszę przyznać, że wyglądał.... Ok. Nie ważne. Zapomnijcie. -Jestem Liam - wyciągnął dłoń w moją stronę. Na jego nadgarstku znajdowała się rzemykowa bransoletka. Nim zdążyłam ją uściskać, zadałam pytanie dla ostrożności.
-To Ty wezwałeś pomoc? - chłopak cofnął dłoń i podrapał się po karku. Zakłopotanie przeszło przez jego twarz.
-Tak..
-O Nel. Poznałaś już Liama? - Pan Johnson wyłonił się zza rogu. Och, chyba kupie mu bukiet. Znowy mnie ratuje.
-Tak.
-Świetnie. Oto twój wypis - podał mi świstek papieru. - Do nie zobaczenia w tym miejscu - zaśmiał się i odszedł. W ciszy opuściłam szpital z chłopakiem obok, który uparł się by nieść moją torbę.
-Yyy... Bo ja się nie przedstawiłam - zaczęłam nerwowo. Chłopakowi widocznie ulżyło i delikatnie się uśmiechnął. - Jestem Nel - widziałam pytanie, które cisnęło się na jego usta - Po prostu Nel - zaśmiał się . - Mogę Cię o coś zapytać?
-Jasne - uśmiechnął się.
-Czemu tak właściwie, czekałeś tu 48h ?
*Luna*
Nawet nie wiem kiedy wczoraj zasnęłam. Pamiętam, że oglądałam z Matteo film...
-Matteo! - krzyknęłam, a chłopak pojawił się w drzwiach mojego pokoju.
-Przepraszam. Chciałem właśnie wychodzić. Nie wiem kiedy wczoraj zasnąłem.
-Zostań...
CZYTASZ
Nadzieja Jest Bronią
Teen Fiction-Wszystko dobrze? - zapytałam. -Nie Twój interes. - na ton Jego głosu przeszedł mnie dreszcz. -Dlaczego taki znowu jesteś? -Jaki? O co Ci do cholery chodzi?! -BEZUCZUCIOWY. Najwyżej notowane : #1 w Lutteo - 22.06.2018 #118 Dla Nastolatków - 15...