Rozdział 11

456 34 9
                                    

*Matteo*

Mocniej obejmuje rudowłosą i nie pozwalam się jej ruszyć. Poluźniam uścisk dopiero po chwili kiedy zdaje sobie sprawę, że nie tylko ja stęskniłem się za tą kruszynką. Odsuwam ją od siebie i patrze na jej promienny uśmiech po czym odsuwam się na bok. 

-Neli! - krzyczy Mads i rzuca się na Nel, która ledwo utrzymuje równowagę.

*tydzień później*

*Luna*

Ziewając schodzę po schodach i przekręcam szyje. Wchodzę do kuchni i siadam na stołku przy blacie.

-Cześć Panienko, wysapałaś się? - pyta uśmiechnięta Maredit. Odwzajemniam uśmiech.

-Nigdy tak dobrze nie spałam - mówię nadziewając kawałek naleśnika na widelec.

-Domyślam się - śmieje się gosposia - Jest już 11.00 - gwałtownie wstaje a krzesło z impętem ląduje na podłodze.

-Nie! Nie! Nie! - łapię się za głowę - Za godzinę powinnam być na lotnisku. 

-Jestem pewna, że panicz Dean zrozumie roztargnienie.

-Na pewno, ale... - wzdycham - Poproś Marcusa żeby czekał na mnie przed domem za 20minut, dobrze? 

-Jasne księżniczko - uśmiecham się z wdzięcznością i wbiegam do toalety, aby wziąć szybki prysznic.

Po 15minutach opuszczam garderobę i zbiegam na dół, wciągając beżowe koturny na stopy. Prostuje się i przyglądam swojemu odbiciu w lustrze. Mam na sobie pudroworóżowy top z czarnym kołnierzykiem, który jest wpuszczony w białą, zwiewną spódniczkę przed kolana. Włosy zaczesałam na jeden bok i podpięłam wsówkami. Poprawiam jeszcze wisiorek z gołębicą i wybiegam z domu. 

-Cześć Marcus - witam się z mężem Meredit i siadam na miejscu pasażera.

-Hej księżniczko, to co chłopak przylatuje?

-Tak! - uśmiecham się promiennie i śmieje kiedy Marcus unosi brwi.

-Ile jesteście razem? 

-Huh... - liczę na palcach - Rodziliśmy się na jednej porodówce...

-Łohoho!

-Ale tak praktycznie to nasze mamy od ósmego miesiąca ciąży codziennie pijały zieloną herbatkę i nas sobie przedstawiały, wiec no... - śmieje się.

-Kochasz go?

-Cholernie mocno. 

-Na ile do Ciebie przylatuje?

-Na dwa tygodnie - rozmarzam się.

-Cieszysz się, prawda?

-Oj, nawet nie wiesz jak.

-Nie boisz się, że przez tę odległość wasz związek się rozpadnie?

-Co? Nie! Wiem, że nie będę w stanie nikogo tak pokochać i wiem, że on czuje to samo.

-Musicie sobie ufać... Skoro nie boisz się, że jakaś inna dziewczyna skrada mu teraz buziaki...

-Proszę? - pytam zszokowana - Co? Aaaa nie - śmieje się - Dean to nie mój chłopak, jest moim niebiologicznym bratem.

-Oj przepraszam mój błąd, ale wiesz na starość ludziom się wszystko pieprzy - śmieję się i szturcham Marcelo.

-Nie sądzę, że 45lat podchodzi pod starość,a poza tym wiek to tylko liczba - mężczyzna się śmieje,a pod jego oczami pojawiają się drobne zmarszczki.

Nadzieja Jest BroniąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz