prolog

2K 138 26
                                    

Chłodny, zimowy wieczór. Dwóch braci siedzi w salonie domku, który został przydzielony słoweńskiej drużynie. Rozgrzewają zziębnięte ręce przy ciepłym kominku. Coś ich trapi, coś chodzi po ich skupionych umysłach. Nagle do pokoju wchodzi ich starszy brat, siada przy stole i chowa twarz w dłoniach. Chłopcy spoglądają na siebie, a potem znowu skupiają się na nim. Widać, że coś go gryzie. Zaciska ręce w pięści i z impetem uderza nimi w stół, podnosi się i wybiega z pomieszczenia, trzaska drzwiami. Wybiegł z domku mimo, że nie zabrał ze sobą nawet kurtki. Bracia spuszczają głowy na dół i kręcą nimi ze smutkiem, ten widok towarzyszy im już od dłuższego czasu, ale są bezsilni wobec tej sytuacji i nie mogą zrobić nic, żeby coś się zmieniło. Starszy z braci wstaje i wyciąga rękę do młodszego, który z jego pomocą podnosi się z podłogi.

- Musimy mu pomóc. - mówi smutnym głosem.

Chłopcy zakładają kurtki i opuszczają swój domek, żeby w poszukiwaniu pomocy trafić do innego. Jednak nie jest im to pisane. W połowie drogi wpadają na osoby, które są ich ostatnią deską ratunku. Bracia stoją na przeciwko dwójki Polaków. Z nieba zaczyna lecieć śnieg, jego płatki spadają na ich ubrania. Stoją w ciszy, gdy nagle Polacy i młodszy z braci, zaczynają mówić to samo w tym samym czasie.

- Musimy im pomóc ... - mówią chórem.

-... się odnaleźć. - dokańcza starszy z braci.

lost || proch Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz