Rozdział 22

448 41 7
                                    


Musiałam wstać o godzinie 6:00. Ten cholerny budzik musiał mnie obudzić.

Wstałam i odrazu poszłam do łazienki. Opukałam twarz, wytarłam ją suchym i miękkim ręcznikiem, wytuszowałam rzęsy i zakryłam korektorem moje niedoskonałości oraz wory pod oczami po nieprzespanej nocy. Nigdy nie dawałam podkładu na twarz, bo wyglądałam wtedy jak typowa tapeta.

Włosy rozczesałam i wyprostowałam prostownicą. Założyłam bieliznę, czarne jeansy z przetarciami na kolanach, białą bluzkę z czerwonym napisem levis. Stwierdziłam, że do tego założę jeansową, niebieską kurtkę i moje biało-czarne superstary.

Nie wspomniałam wam o tym, że w Ameryce w pierwszy dzień szkoły można ubrać co się chce. Nie trzeba ubierać się na galowo tak jak w polskich szkołach.

Wyszłam z łazienki. Pościeliłam łóżko, złożyłam piżamę w kostkę i wsadziłam do szafy.

Zeszłam na dół do kuchni i zaczęłam robić sobie śniadanie. Po chwili usłyszałam dźwięk SMS.

Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Była godzina 7:00. Miałam jedną nieodebraną wiadomość:


Od Książę ❤️👑

7:00AM Stoję przed drzwiami otwórz.


Podeszłam do drzwi, przekręciłam klucz, zobaczyłam pięknego szatyna opierającego się o filar. Miał czarne jeansy z dziurami na kolanach i biały t-shirt. Włosy miał jak zwykle idealne. W rękach trzymał telefon i szarą bluzę, bo dzisiaj miało być chłodno.


Gdy zorientował się, że otworzyłam drzwi popatrzył na mnie swoimi pięknymi zielono-brązowymi oczami. 


- Hejka kochanie! - uśmiechnął się.

- A no witam! - odpowiedziałam śmiejąc się i całując go w policzek.

- A tak serio to liczyłem na coś więcej - powiedział i zrobił dziubek z ust.


Pocałowałam swoje palce i położyłam mu na ustach. On zrobił pytającą minę i weszliśmy do środka.


- Nie zjadłam jeszcze śniadania - powiedziałam wyjmując tosty z tostera i parówki z mikrofali.


Jacob usiadł przy wyspie w kuchni, ja stałam oparta o blat i zabrałam się za spożywanie swojego posiłku.


- To jak?? Zdenerwowana? - zapytał chłopak.

- No trochę. - odpowiedziałam. - Nie będziemy chodzić razem do klasy, co jak mnie nikt nie polubi? 


Po co to powiedziałam lol?


- Ciebie nie da się nie lubić - odparł.

- Awww, dziękuje - uśmiechnęłam się.


Po skończonym śniadaniu wsadziłam talerz do zmywarki i oznajmiłam Jacob'owi, że idę do łazienki umyć zęby.


Około 10 min później byłam już na dole. Była godzina 7:20.


- Za 10 min wyjdziemy - powiedział  Sartorius spoglądając na ekran telefonu.

- Okey, a więc mamy 10 minut dla siebie - poruszyłam komicznie brwiami.

- A więc ?? Co proponujesz? - spojrzał na mnie.

- No nie wiem ... - odparłam i zaczęłam zbliżać się do Jacoba który, wstał z krzesła odkładając swój telefon na blat od wyspy.

Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy. Czas jakby się zatrzymał, widziałam tylko jego. W zwolnionym tempie zbliżaliśmy się do siebie. Tą piękną chwilę musiał przerwać mój dzwoniący telefon, który wyrwał mnie z transu.

- Kurwa serio?

- Nadrobimy to - odpowiedziałam śmiejąc się.


Podeszłam do stołu i odebrałam dzwoniący telefon, to mama Alice.

- Halo, hej ciociu.

- Hej. Dzwonię, żeby ci powiedzieć że Alice będzie lądować na lotnisku o 21:00.

- Ok. Pojadę po nią Taksówką. 

- Dobra. Koniecznie zadzwońcie jak już będziecie w domu. To pa!

- Dobrze, pa!

Rozłączyłam się i położyłam telefon na stole. Jacob spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.


- Moja kuzynka Alice dzisiaj przylatuje - uśmiechnęłam się.

- O to super! Nareszcie ją poznam, ale wtedy nie nadrobimy tego co twoja ciocia przerwała.

- Nadrobimy, wystarczy tylko spiknąć Alice z Cameronem, ona od zawsze się w nim kocha. Tylko nikomu nie mów,że ci powiedziałam.

- Nie powiem, a co do Camerona i Alice to zrobię co w swojej mocy, księżniczko.

- Dobrze książę ale trzeba się już do naszego pałacu zbierać, bo się spóźnimy - mruknęłam. 

- Pałacu? Chyba raczej lochów - parsknął.

- No racja.


Ubraliśmy buty, ja zabrałam torebkę do której pozbierałam wszystkie potrzebne rzeczy czyli np. telefon, chusteczki i jakiś błyszczyk. Wyszliśmy z domu. Zamknęłam drzwi na klucz i wrzuciłam go do torebki. Szliśmy dobre 5 minut w ciszy, postanowiłam ją przerwać.


- Jedziesz ze mną po Alice na lotnisko?

- Jasne! O której ??

- o 21 ląduje.

- Ok. Bierzemy taksówkę czy zapytać mamy czy nas weźmie.

- Myślałam o taksówce, nie chce zabierać twojej mamie czasu.

- Nie zabierzesz. Zadzwonię do niej na pewno się zgodzi - mrugnął uśmiechając się.

- No dobrze - wzruszyłam ramionami.


Zobaczyłam jak Jacob wyciąga telefon z kieszeni i wybiera numer do swojej rodzicielki. Po chwili skończył rozmowę i się uśmiechnął:

- Mama się zgodziła.

- Super, dziękuje.

- Nie ma sprawy. Ile w ogóle Alice ma lat?

- Tyle co ty czyli 17.

- Ok. Weźmiemy Camerona ze sobą? - komicznie poruszył brwiami.

- Jasne!

Stanęliśmy przed wielkim budynkiem, był bardzo zadbany. Zobaczyłam wchodzących uczniów przez duże drzwi wejściowe. Wielka guła stanęła mi w gardle. Nie miałam odwagi iść dalej...

Five thousand miles ~ J.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz