Rozdział 36

333 28 0
                                    


Chłopak podszedł do mnie i popchnął mnie na łóżko. Potem rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać. Ja standardowo zaczęłam krzyczeć.


- Megg nie lubi łaskotania!!- krzyknęła moja rodzicielka z dołu.


Jacob przestał a ja ledwo brałam oddech.


- Głu, *powietrze* głu, *powietrze* głupek!

- Że kto, że ja?

- Nie... Ja?

- Okej koniec wojny.

- Ty to nazywasz wojną? Nie kopie się leżącego. - Podniosłam poduszkę i przywaliłam szatynowi w twarz.

- Ha ha ha! Jeden zero dla mnie! Grasz dalej?


Po paru sekundach pożałowałam tego co wypowiedziałam. Ehhh... Skończyło się tak, że rozpierdoliliśmy szklankę, która stała na szafce nocnej. Woda wylała się na podłogę zalewając mój biały puchaty dywan.


- Zajebiście! - krzyknęłam. 

- Megg!! Opanuj się! Jak się wyrażasz?! - warknęła moja mama z dołu.

- Czy ona wszystko słyszy? - zapytałam Jacob'a tylko ruchem ust, nie wydając żadnego dźwięku.

Chłopak tylko wzruszył ramionami.


*MAGIA CZASU LUTY*

Jejku! Wiecie ile się wydarzyło??? Minęło dobre 5 miesięcy. No więc Alice dostała obywatelstwo w Ameryce, to znaczy, że zostaje u nas do tego czasu aż skończy tu naukę. Minęły święta, które spędziliśmy u dziadków w Polce. Za tydzień są ferie zimowe i w Polsce i w Stanach. Może uda mi się namówić mój gang wpierdolu w którym prawdę mówiąc zostało bardzo mało osób, bo Johnny i Lauren przeprowadzili się do NY. Maddie i Mac też się przeprowadziły. Więc zostaliśmy tylko Ja, Jacob, Mark'ey, Hunter, Alice i Cameron, chce ich namówić żeby lecieli ze mną na dwu tygodniowy obóz zimowy do Polski.

Mark'ey wyszedł ze szpitala przed świętami. Ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Dalej jest pełen energii i No kurde powrócił dawny Mark!

Mamy dzisiaj 24 Luty Sobota. Czyli właśnie dziś kończę 16 urodziny. Wstałam sobie normalnie tak jak w każdy weekend. Rodzice w delegacji standard. Jest około godziny 11. Alice pewnie jeszcze śpi. Pomaszerowałam do łazienki. Związałam włosy w wysokiego kucyka. Przemyłam twarz, nałożyłam krem nawilżający i ubrałam moją onsie (piżama jednoczęściowa) stich'a. Następnie wyszłam z toalety i zaścieliłam łóżko.

Otworzyłam drzwi od mojego pokoju, aby wyjść na korytarz. Odrazu poczułam zapach naleśników, poczułam też swój ogromny poranny głód.


Hmm, czy Alice zrobiła jakiś wyjątek i smaży mi naleśniki? Nie wydaje mi się.


Zeszłam po schodach i zauważyłam różowego stich'a smażącego naleśniki.


- O ja pierdole sista. Co ty się tak odjebałaś, wychodzisz gdzieś z Cam'em? - zapytałam chcąc uzyskać wytłumaczeń: dlaczego kupiła sobie różowego stich'a i dlaczego wstała rano, żeby usmażyć mi naleśniki.


Różowy stich odwrócił się. Ku mojemu zaskoczeniu nie była to Alice. To Jacob. Po sekundzie spod kuchennej wyspy wystrzeliły 4 jednorożce: niebieski (Alice), różowy (Mark), fioletowy (Hunter) i biały z niebieskim brzuchem, ogonem (Cameron).

Różowy stich odłożył patelnie, wyjął gitarę i zaczęło się show:
-Happy birthday to you! Happy birthday to you! Happy birthday to piggy. Happy birthday to you!!!!!! - zaczęli drzeć się na całe gardło.

Ja tarzałam się już ze śmiechu na podłodze. Co jak co ale różowy stich z gitarą i banda kolorowych jednorożców śpiewająca sto lat, to chyba nie jest normalne.


- Dziś kończysz 16 lat, piczo!!! - krzyknęła do mnie po polsku.

- Wiem - wybuchnęłam śmiechem.


Oczywiście chłopcy nie zrozumieli naszej bardzo długiej konwersacji, ale jakoś się tym nie przejęli.

Jacob podszedł do mnie i namiętnie pocałował. Oddałam pocałunek, po czym wziął mnie na ręce i posadził na wyspie.


- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego księżniczko. - wyszeptał i podał mi białą torebkę z napisem APART.


Powoli otworzyłam torebkę, wyjęłam z niej małe pudełko. Zawahałam się.


- No dawaj otwórz. - posłał mi swój piękny uśmiech.


On musi przestać mną czarować kurwa.


Otworzyłam pudełeczko i zobaczyłam piękne malutkie dwa diamenciki. Ten człowiek dobrze wiedział, że uwielbiam kolczyki, ale mam uczulenie na nykiel, więc muszę mieć je z czystego złota, lub srebra bez dodatku nyklu.


- Jejku! Nie trzeba było. Babe! - nie powiem wzruszyłam się. - Dziękuje!!

- Dla ciebie wszystko!

- Ile to musiało kosztować? - spojrzałam na niego.


Nie lubię jak wydaje na mnie swoje pieniądze.


 - Eh nie ważne no, 16 ma się raz w życiu! - mrugnął.

- Okej dość tego słodzenia, Mysiaki Pysiaki. Naleśniki stygną - przerwał Mark.

Five thousand miles ~ J.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz