2.

1.8K 216 133
                                    

Miałem w życiu to szczęście, że przyszło mi dorastać w kolorowych latach dziewięćdziesiątych. Moje dzieciństwo byłoby nawet fajne, gdyby nie ojciec bijący matkę w wolnych chwilach. No cóż, żyliśmy w małym miasteczku i takie rzeczy były na porządku dziennym, tyle że nikt o tym głośno nie mówił. Ja sam, mówiąc szczerze, przywykłem. Przywykłem do faktu, że tu ludzie żyją w zobojętnieniu na ludzką krzywdę, choć moja rodzina była pewnie ulubionym tematem do plotek przy niedzielnej herbatce, zaraz po porannej mszy.
Prawdziwe kłopoty zaczęły się, gdy poszedłem do szkoły. Mama nigdy nie miała wystarczająco pieniędzy, by fajnie mnie ubrać czy kupić droższe zabawki, dlatego nie wyglądałem najbardziej zachęcająco. Poza tym dzieciaki wiedziały, że tata pije, bo nie raz trzeba go było zbierać z ulicy na oczach sąsiadów. Najpierw się tym przejmowałem, a później totalnie olałem sprawę. Jako nastolatek dalej byłem samotny i od czasu do czasu prześladowany i bity, no ale cóż. Takie rzeczy się zdarzają.
W naszym miasteczku wszystko było idealnie poukładane - chłopcy kończyli szkoły z tytułami inżynierów i brali za żony okoliczne dziewczęta. Wszystko zamknięte w jednej, maleńkiej społeczności.
Jakie to przedziwne, że jedna osoba zaburzyła ten ład w dosłownie jeden dzień.
Wpadł na lekcję bez żadnego wcześniejszego zawiadomienia o tym, że się zjawi. Był zdyszany, czerwone (!) kosmyki pozostawił w artystycznym nieładzie. Jeśli dobrze pamiętam (a raczej tak jest), to miał na sobie za dużą o jakieś dwa rozmiary koszulkę z Bowiem, a dla kontrastu jego nogi opinały najciaśniejsze spodnie, jakie kiedykolwiek widziałem.
Uśmiechnął się wtedy przepraszająco do historyka i wyjaśnił, że jest nowym uczniem i przeprowadził się tu z Nowego Jorku, na co dziewczyny w pierwszych ławkach cicho westchnęły. Dodał także, że nazywa się Gerard Way.

***

Na przerwie jak zwykle siedziałem sam, słuchając muzyki. Matce jakimś cudem udało się uzbierać na mój sprzęt, za co byłem jej cholernie wdzięczny. Kompletnie wyłączyłem się ze świata.
Nagle zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy, były niesforne, czerwone kosmyki.
Spojrzałem na chłopaka pytająco, na co on przemógł się, zeskoczył z parapetu i podszedł do mnie pewnym krokiem.

— Misfits? - wskazał na moją koszulkę, a ja wyciągnąłem słuchawki z uszu i niepewnie przytaknąłem. —  Uwielbiam ich, w zeszłym roku byłem na koncercie!

— Serio? —  zacząłem cicho, kiedy zbliżyła się do nas grupka dzieciaków. Tych 'fajnych' dzieciaków.

— Way, nie zadawaj się z nim, to psychol. — rzekł głośno Brendon, najgorszy z nich wszystkich. — Chodź z nami, pogramy w coś na boisku.

Gerard powoli odwrócił się do niego i obrzucił go takim spojrzeniem, jakim obrzuca się robaka na szybie nowiutkiego samochodu, po czym zbliżył się do mnie i... Przytulił. Stałem tam jak kołek, nie nauczono mnie nigdy reagować na takie gesty.

— Ten psychol, chłopcze, to od dziś mój najlepszy kolega i zabraniam ci tak o nim mówić, albo nawet myśleć.

Urie popatrzył na swoją grupkę i widocznie wściekły opuścił z nimi korytarz. Zaskoczony spojrzałem na Gerarda, który odprowadzał ich wzrokiem.

— Hej, dlaczego to zrobiłeś? Nie warto, mogłeś się z nimi zakumplować...

— Chyba sobie żartujesz! - roześmiał się szczerze. — Nienawidzę takich frajerów. Chcę spędzić czas z tobą.

Właśnie wtedy uznałem Gerarda Way'a za najdziwniejszą osobę na tej planecie.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz