47.

606 132 11
                                    

- To nie może być prawda... - szepnąłem sam do siebie, czując jak jakaś dziwna niemoc przejmuje moje ciało, jak ręce zaczynają się trząść, serce zaś podeszło mi wprost do gardła.

Siedziałem tam przez dobre dziesięć minut, mocno zaciskając szczękę by nie wybuchnąć płaczem. W międzyczasie usiłowałem sobie to wszystko przekalkulować.

List mógł być wysłany jakiś tydzień temu, co oznacza, że... Że jeszcze mogłem mieć czas! Bo jeśli się pospieszę... Na kopercie był adres nadawcy... Jeśli tam pojadę... Wszystko może być jeszcze dobrze!

Napędzany tą myślą, zarzuciłem na siebie bluzę i pognałem na dół, wciąż z kartką i kopertą w dłoni. Nie chciałem zostawić jej w pokoju, traktowałem jak jakiś skarb... Tak, jak skarb którego trzeba pilnować.

Bez słowa wyminąłem matkę, która z niewiedzącym spojrzeniem karmiła mojego brata z buteleczki. Mały gaworzył uroczo, machając łapkami. Rozumiał już coraz więcej i... Gdyby tylko Gee mógł to zobaczyć...

- Frank, ty... Ten list... To od Gerarda, prawda? - głos Lindy wybił mnie z rytmu, przez co rzuciłem jej zdziwione i trochę zdezorientowane spojrzenie. Skąd to wiedziała?...

- Rozmawiałam z Donną, synku. Gerard leży teraz w szpitalu i... I jeśli byś chciał... - głos załamał jej się dziwnie - Pojedziemy do niego. Żebyś mógł się spotkać i po... - nie dokończyła, a dolna warga zatrzęsła jej się niebezpiecznie. Gestem nakazałem jej, by zamilkła. O dziwo postanowiła wykonać moją prośbę, co uznałem za moment w którym mogę się odezwać.

- Pojadę tam sam, mamo. Nie potrzebuję eskorty, jestem już prawie dorosły, a... Nie porzebuję tam kogoś, przez kogo straciłem mnóstwo czasu, nie będąc obok miłości mojego życia - rzekłem pewnie, zagryzając policzek od środka. Miałem wrażenie, że kobieta wybuchnie. Że zacznie krzyczeć i mówić, jak bardzo zboczony i chory jestem. Nie zdziwiłoby mnie to, przyjąłbym jej komentarz bez kompletnie żadnego wrażenia. Dokładnie tak, jak powinienem to zrobić z tymi wszystkimi idiotami w szkole, którzy postanowili prześladować mnie i Gerarda. Wtedy... Wtedy nie powiedziałbym tych wszystkich przykrych słów, nie zerwalibyśmy kontaktu, a on... Może dalej byłby tutaj. Ze mną.

Tymczasem, Linda... Uśmiechnęła się. Naprawdę ciepło się uśmiechnęła, po czym kiwnęła na znak, że się zgadza. Nie trzeba mi było więcej, by rzucić się w szaleńczy bieg do pokoju, by spakować wszystkie potrzebne manatki. Liczyła się każda minuta.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz