Omijałem go w szkole przez blisko tydzień. Gdy tylko widziałem, jak przygląda mi się na korytarzu, to szedłem na boisko. Znowu byłem sam, jak dawniej. Co najgorsze, wcale mi się to nie podobało.
Widziałem te jego smutne spojrzenia, które rozszarpywały mi serce, ale... Co miałem zrobić? Przecież chciałem zapomnieć, odseparować się, planowałem to!
Jednakże najwidoczniej niezbyt mi to wyszło, bo nabawiłem się tylko załamania nerwowego. Nie jadłem, nie piłem, po prostu leżałem w pokoju i patrzyłem się w sufit, a z moich oczu skapywały co jakiś czas łzy. Nie kontrolowałem tego, po prostu tak było i już.
Dzień sądu nastąpił bodajże w piątek, kiedy to akurat pogoda była na tyle okropna, że aż postanowiłem się przejść. Tak, byłem dziwnym człowiekiem, ale po prostu potrzebowałem odetchnąć, w całkowitej samotności.
Ja i muzyka, idealnie.
Nogi same zawiodły mnie nas nasze jeziorko. I ku mojemu zdziwieniu, nie byłem tam sam.
Mój wzrok od razu przyciągnęła żółta czupryna i charakterystyczny sweterek w paski. Chłopiec cały się trząsł.
Początkowo chciałem się odwrócić i odejść, w końcu już miałem w tym wprawę, ale... To był huragan Way. Mój najukochańszy przyjaciel, który rozjaśnił moje szare i smutne życie, a ja miałem go teraz zostawić, łkającego ja brzegu jeziora? Nie potrafiłem.
Powolnym krokiem podszedłem do niego. Naprawdę bardzo mocno płakał, wręcz się zanosił. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że się pojawiłem.- Gerard? - położyłem mu dłoń na ramieniu i lekko zacisnąłem palce. Odwrócił się do mnie z wymalowanym na twarzy niedowierzaniem.
- Fran-nk? - przetarł oczy swoją malutką dłonią, po czym niespodziewanie się na mnie rzucił. Ledwo utrzymałem równowagę, w innym wypadku leżelibyśmy obaj.
- Hej, spokojnie...- szepnąłem, trzymając go jak najmocniej przy sobie.
- N-nigdy wwięcej... N-nigdy, tak? O-obiecaj... - łkał, wtulając się w materiał mojej kurtki.
- Tak. Spokojnie już, bo znowu się źle poczujesz i będę musiał cię wlec do domu.
On jednak nie zamierzał być spokojny. Później przez chwilę usiłował się wyswobodzić, by mnie stłuc, jak zrozumiałem z potoku słów. Nie pozwoliłem mu na to, trzymając jego nadgarstki w kurczowym uścisku.
- D-dlaczego to zrobiłeś? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy. Nadal drżał, ciężko łapiąc powietrze. Łamał mi serce na milion kawałków.
- Bo jestem skończonym debilem, wystarczy?
- Wystarczy. - westchnął, po czym roześmiał się pogodnie. Czyli jest dobrze. Odetchnąłem z ulgą.
- Zobacz! - wyrwał się z mojego uścisku i schylił w poszukiwaniu... Kamieni.
Wykonał kilka bezbłędnych kaczek, a ja pokiwałem głową z uznaniem.
- Kiedy się nauczyłeś? - zapytałem, podchodząc bliżej i kładąc mu głowę na ramieniu. Nie odsunął się.
- A myślisz, że czym zajmowałem czas bez ciebie?
Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."