Resztę wakacji Way przesiedział u nas, bawiąc się z moim bratem. Serio, miał na jego punkcie pierdolca, podczas gdy mi to małe, płaczące stworzenie było obojętne. On bardziej zasługiwał na młodszego brata.
Chcąc nie chcąc, siedziałem razem z nimi, patrząc jak Gerard usypia, karmi, a nawet przewija (!) młodego. Ja bym się brzydził, jemu nie przeszkadzał nawet fakt, że podczas noszenia obrzygał mu koszulkę.- Stary, ty masz ewidentny instynkt macierzyński. - szepnąłem, po raz kolejny obserwując, jak układa poduszeczki w łóżeczku, bo nawet to musiało być perfekcyjne.
- Może... - uśmiechnął się zadziornie - A ty masz ten no... Ojcowski? Bo jak tak, to wiesz, ja chętnie.
Zachichotał, kiedy przyłożyłem mu poduszką. Po takim czasie naszej przyjaźni jego odzywki przestały mnie złościć, a nawet śmieszyły.
- Chodźmy nad jezioro, Frankie. Mam ochotę popływać, zaraz się roztopię.
Oczywiście jak Way powiedział, tak musiało być. Tyle ciągnął mnie za rękawy, ręce i nogi, że musiałem z nim pójść. Oczywiście nie popływać, a posiedzieć i popatrzeć, jak znowu wesoło bryka sobie w pełnym ubraniu po wodzie.
- Gerard, serio, dziś jest gorąco. Nic ci nie zrobię, jak się rozbierzesz, obiecuję. - ułożyłem rękę w daszek i spojrzałem na niego. Strasznie ładnie wyglądał w pełnym słońcu.
- Chciałbym, ale nie mogę. - uśmiechnął się smutno.
- Niby czemu?
- Bo nie chcę, żebyś oglądał moje ciało. Jest obrzydliwe.
Podniosłem się do siadu, podpierając rękoma. Popatrzyłem na niego jak na totalnego idiotę.
- Niby czemu?
- Temu, że jestem gruby. Wyglądam jak prosię.
- Przecież ty jesteś szczupły, aż za bardzo!
- Tak ci się wydaje, bo noszę szerokie koszulki. Zakończmy ten temat, okej? - odkręcił się ode mnie i powrócił do radosnego pluskania się w wodzie.
Teraz to dojebał. Way? Kompleksy? Gdybym wyglądał jak on, to wszystkie moje problemy by zniknęły. Serio. Jak dla mnie był idealny, jeśli mogę tak powiedzieć.
- Chodź tu - wyciągnął rękę w moją stronę.
- Nie.
- No prooooszę... - wygiął usta w komiczną podkówkę.
- Wejdę, ale jak ty się rozbierzesz.
- Żartujesz? - pisnął.
- No jak tam sobie chcesz. - rozłożyłem się na trawie z przebiegłym uśmieszkiem. Nie zrobi tego.
Po kilku chwilach usłyszałem jego zduszony głos.
- Frank... - zawahał się chwilę, ale zaraz roześmiał. - Twoja kolej.
Z niedowierzaniem spojrzałem na przyjaciela. Ta przebiegła bestia rzeczywiście się rozebrała, ale stał po samą szczękę w wodzie. No, no, pomysłowe. Jego koszulka i spodnie płynęły bezpiecznie do brzegu.
No cóż, jestem uczciwym człowiekiem, więc chwilę później stałem już po kolana w wodzie.
- Dalej nie idę, utopię się.
- No przestań! Chociaż trochę, ja zaraz podpłynę.
- Jak tylko spróbujesz mnie ochlapać, to odetnę ci jaja. I nie żartuję.
Chłopiec roześmiał się głośno, nadal nie ruszając z miejsca.
No nic Frank, to tylko woda. Nie będzie tak źle.
Krok dalej uznałem, że będzie. Woda była lodowata.
Później byłem już pewniejszy. Robiło mi się po prostu przyjemnie chłodno.
- Brawo! - Gerard zaklaskał w swoje maleńkie rączki, a na jego twarz wstąpił zwykły, Gerardowy uśmiech.
- Dobra, dobra, ty już się bądź taki... - i w tym momencie potknąłem się o jakiś przypadkowy kamień, po czym runąłem twarzą prosto w wodę.
Całe.
Życie.
Przed.
Oczami.
Chwilę później poczułem, jak chude ramiona obejmują mnie w pasie i wyciągają na powierzchnię. Łapczywie zachłysnąłem się powietrzem.
- O-okej? - zapytał Gerard, odgarniając mi włosy z twarzy. Drżał. - Jednak jestem chodzącym pechem...
- W porządku. - przetarłem oczy. - Hej, możesz mnie już puścić.
- Prze...
- Nie przepraszaj, jest naprawdę w porządku. Dziękuję, że mnie wyciągnąłeś.
Przez resztę dnia unikał dotykania mnie jak ognia. A nie wiem czemu, bo było to dość przyjemne.
Kolejny rozdział o niczym, ale hej - na tym to polega.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfic"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."