Czytajcie to pod wieczór. W nocy w sumie też może być.
Wszystkiego mógłbym się tego wieczoru spodziewać, naprawdę. Tego, że spłonął mi dom, że ojciec nie żyje, że matka poroniła, czy że jest pierdolony koniec świata, ale nie tego, że Gerard zadzwoni do mnie, płacząc w słuchawkę.
Od nocy filmowej minął około miesiąc i dawno zapomniałem o tym, co odjebałem. Żyliśmy normalnie, jak przyjaciele. Spotykaliśmy się na tyle często, na ile pozwalała nam nauka do egzaminów.
Przebywałem wtedy w sklepie, bo mama wysłała mnie po produkty na ciasto. Tak, moi drodzy, dalej miała ochotę stać przy garach, pomimo że brzuszek zaczynał się już bardzo uwidaczniać, właściwie, z dnia na dzień.- O co chodzi, Gee? - odebrałem telefon, jednocześnie ważąc w ręku posypkę czekoladową. Chciała taką, czy może...
Na dźwięk jego szlochu prawie puściłem urządzenie. W życiu nie słyszałem, jak płacze. A robił to naprawdę przejmująco.
- Przepraszam, że dzwonię i to w takiej sprawie, ale... Mógłbyś przyjść?
- Gdzie? Do ciebie?
- Nie, nad to jeziorko... - słyszałem, jak ciężko oddycha. Pewnie wył już długo.
- Ale co się właściwie stało? Gee, słyszysz?
Ale nie słyszał, widocznie odłożył już telefon.Szybko odstawiłem wszystkie produkty, nie było teraz czasu na zakupy. Napisałem matce, że muszę pomóc koledze i pognałem na umówione miejsce.
***
Zajęło mi to ze dwadzieścia minut, ale słońce zaczęło się już chować. Było dość późno.
Jego skuloną sylwetkę dostrzegłem od razu - siedział na brzegu i wbijał martwe spojrzenie w taflę wody, lekko drżał. Na pewno nie z zimna, bo był maj do jasnej cholery.- Gerard? - podszedłem i niepewnie chwyciłem go za ramię, na co odwrócił się w moją stronę.
- Frank, naprawdę przepraszam za to, ja... - wyjąkał zachrypniętym głosem - Po prostu mamy nie ma, a dziś jest ten dzień i...
Ewidentnie plątał się w zeznaniach.
- Jaki dzień? - przysiadłem obok niego i dopiero teraz uważniej przyjrzałem się jego twarzy. Miał strasznie czerwone i spuchnięte oczy.
- Rocznica tego, jak Mikey... Jak Mikey... - znowu wybuchnął głośnym płaczem i skulił się, obejmując kolana ramionami. Wyglądał jak kupka nieszczęść.
- Ach, rozumiem... - pogładziłem go po plecach, ale on odtrącił moją dłoń.
- Nie, niczego nie rozumiesz... - wyjąkał, po czym dopadł go straszliwy kaszel.
- Hej, uspokój się. Po prostu mi opowiedz, jeśli oczywiście chcesz...
- Najpierw musisz mi odpowiedzieć na pytanie, Frankie. Jesteś moim przyjacielem, tak? - nerwowym gestem otarł łzy rękawem swetra, a ja popatrzyłem na niego jakby właśnie palnął największą głupotę na świecie.
- Wiesz o mnie więcej niż moja własna matka, więc jak do cholery myślisz?
Pomimo moich szczerych chęci, na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
- Czyli tak?
- Tak.
- I nie znienawidzisz mnie po tym, co ci opowiem?
- Nie. - odparłem, choć po chwili zawahania. Chyba nic nie mogło być tak straszne, żebym go olał.
- To ja go zabiłem, Frankie... - wydukał, po czym znów zaczął donośnie płakać.
Nie wierzyłem temu, co słyszę. Ten chodzący optymizm miałby kogoś...
- Może... Może nie dosłownie, ale... - prawie się przy tym wszystkim dusił, ale widziałem, że chce to z siebie wyrzucić. - To przeze mnie...
- Jakim niby cudem... - zacząłem, ale znów przyłożył mi rozdygotany palec do ust.
- Daj mi dokończyć, d-dobrze? Chcę to mieć za sobą. - usiadł względnie wygodniej i roztrzęsionym głosem zaczął swoją opowieść.
- Byliśmy bardzo mali, ja miałem osiem a on pięć lat i rodzice kazali mi go chwilę popilnować, bo musieli jechać po coś ważnego do sklepu. Strasznie się z nim nudziłem, bo wiesz, to jednak był maluch, a ja? Ja czułem się już dorosły. Wtedy przyszedł nasz sąsiad, Kellin. Oznajmił mi, że ukradł ojcu fajki i chciałby je sobie ze mną zapalić. O-oczywiście się zgodziłem i powiedziałem do Mikeya: 'Nie ruszaj się stąd nigdzie', a on przytaknął. Poszliśmy z Kellinem za taką małą komórkę i... Frank, mój boże, to trwało może z pięć minut, kiedy...
Zaczął się strasznie trząść. Serce mi się krajało, gdy widziałem go w takim stanie. Przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem. Tak po prostu. Wydawało mi się, że stał się przez to pewniejszy, więc kontynuował. A ja nie puszczałem.
- Trzask. Bardzo głośny. Myślałem, że ktoś po prostu rozwalił się samochodem, więc poszliśmy z Kellinem sprawdzić. A tam... Tam leżał on i... Kałuża krwi, Frank, ona była wszędzie... - zmroziło mnie, ale zdobyłem się na delikatne głaskanie go po głowie. Chciałem, żeby powiedział mi wszystko. By to z siebie wyrzucił. - On się zawrócił po misia. Rozumiesz to? - zaśmiał się nerwowo. - Poszedł nas szukać i przechodząc przez jezdnię upuścił pierdolonego misia, po którego zawrócił. Kierowca nie miał szans zahamować, to zdarzyło się tak szybko... Kellin zwiał. Tak po prostu. Ja zostałem tam zupełnie sam. Pół osiedla zleciało się popatrzeć. Kilka kobiet zemdlało. Najgorzej było, jak wrócili rodzice. Matka wyła. Nie jak człowiek, Frank. Jak postrzelone zwierzę, kurwa, nie wiem. Ojciec wpadł w furię. Zaciągnął mnie do domu i stąd mam to. - niezdarnie uniósł sweter i wskazał na cztery, grube przecinające się blizny na plecach. Wyglądały, kurwa, strasznie. - Bałem się później wyjść, albo nie mogłem. Nie wiem, mam pustkę w głowie. Ojciec wrócił wieczorem. Nie wiem skąd to miał, dlaczego mu w ogóle na to pozwolili, ale rzucił mi pod nogi tego misia. Jak zacząłem płakać, to kazał mi się dobrze przypatrzeć, bo to ostatnie, co zostało z mojego brata. - wstrząsnął nim mocny dreszcz. - Przepraszam... - zerwał się na równe nogi i poleciał w krzaki. Słyszałem, jak wymiotuje.
Kurwa, co tu się właściwie działo...
Wrócił kilka minut później, ale bez słowa mnie minął i poszedł obmyć twarz w jeziorze.
- Rozwiedli się też przeze mnie. Mama miała dość tego, że ojciec pije a później się na mnie wyżywa. Przez pięć lat nie pozwalał mi ani na chwilę zapomnieć o tym, że on nie żyje przeze mnie. - mówił to wszystko, nie podchodząc do mnie. Po prostu stał na brzegu i wpatrywał się w wodę. - Nie będę miał ci za złe, jeśli teraz sobie pójdziesz. Tylko proszę, zrób to póki nie patrzę.
Z głośno bijącym sercem podniosłem się z trawy. Czułem, że krew niespokojnie buzuje w moim ciele, w głowie mi dudniło. Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, co powinienem zrobić, ale ostatecznie cicho zbliżyłem się do Gerarda. Dopiero teraz widziałem, jak mocno zaciskał oczy. Naprawdę myślał, że sobie tak po prostu pójdę?...
Owinąłem wokół niego ramiona, na co drgnął zaskoczony.- Nie poszedłeś...
- Nie mógłbym.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."