Gerard nie był głupim dzieciakiem, choć wiele by na to wskazywało. Zrozumiał, że coś jest między nami nie tak, więc po prostu przestał się odzywać. W szkole zajmował pojedyncze siedzenia, nawet nie patrzył na naszą niegdyś wspólną ławkę.
A wiecie, co jest najgorsze? Odpowiadało mi to. Bo było wygodne. Ludzie na początku rzeczywiście dziwnie na nas patrzyli, zastanawiając się pewnie, co między nami zaszło. Później przestali, a ja znów cieszyłem się tym, jak bardzo byłem w tej szkole cieniem. Znów nikt nie zwracał na mnie uwagi, znów byłem niewidzialny.
Kwestia naszego rzekomego związku również stała pod znakiem zapytania. I nie zrozumcie mnie źle, nie jestem cholernym potworem bez serca, choć wtedy tak się zachowywałem. Kochałem go. Całym sercem. Po prostu wmówiłem sobie wtedy, że to było tylko szczeniackie zauroczenie i że to przejdzie, a ja będę szczęśliwym samotnikiem. No cóż, myliłem się. Ale do takich wniosków potrafią dojść tylko ludzie dojrzali emocjonalnie, a ja... Nie oszukujmy się, w tamtej chwili byłem jeszcze mentalnie dzieckiem.
Przełomowy moment nastąpił jakoś dwa tygodnie po tym, jak przestaliśmy się do siebie odzywać. Urie uznał chyba, że Gerard pozostawiony w samotności jest łatwiejszym celem.
To był ładny, słoneczny dzień. Od rana miałem dobry humor, po raz pierwszy od dawna wstałem z łóżka z uśmiechem na twarzy i poszedłem do szkoły nie wyklinając jej pod nosem na czym tylko świat stoi.
Siedzieliśmy właśnie pod salą, czekając na wf, gdy to się stało.Brendon wkroczył do szkoły z szerokim uśmiechem, wyglądając na cholernie zadowolonego z siebie. A jeśli on był szczęśliwy, to na świecie nie mogło dziać się nic dobrego. Podążałem za nim wzrokiem zauważając, że zmierza prosto w kierunku Gerarda. Nie martwiłem się - Way pewnie znów go zgasi jakimś inteligentym tekstem i będzie po krzyku. Tylko że tak się nie stało.
- Way, w sumie to popełniłem niezły nietakt. - rzekł, szczerząc się podle - Nigdy cię nie spytałem, co tam u twojego brata?
Gerard na początku wlepiał wzrok w książkę, dopiero po chwili szmaragdowe tęczówki napotkały te w kolorze whiskey. Wtedy z gardła mojej sympatii usłyszałem tylko zdławione i piskliwe: "Dlaczego pytasz?"
- Nie no, tak po prostu. - brunet wzruszył ramionami. - Przepraszam, pewnie nie macie dobrych relacji. Słyszałem, że straszny sztywniak z niego.
To stało się w ułamku sekund, jak zazwyczaj wszystkie takie bójki - pięść Gerarda na twarzy Brendona, zduszony krzyk tego drugiego i głośny huk, gdy obaj upadli na podłogę, tłukąc się gdzie tylko popadło. Później trochę krwi na posadzce, jakby w hołdzie dla tego zdarzenia.
Wokół nich szybko zebrała się spora grupka gapiów, przez co wszyscy mogli dokładnie usłyszeć ryk Brendona, który wydobył się z ust chłopaka, gdy tylko zaczęto ich od siebie odgradzać.
- Ten szajbus chciał mnie wykończyć zupełnie jak swojego brata! Pierdolony morderca, oto kogo wpuściliśmy do naszej szkoły!
Muszę się znów wbić w rytm pisania, bo jak na razie wychodzi straszny shit, ale... To, że to opowiadanie nie ma godnego końca mnie dobija. Tak więc enjoy, dla moich dawnych czytelników szykuję jeszcze swego rodzaju niespodziankę.
xoxo
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."