- Przykro mi Frank, ale lepiej dziś sobie odpuść. - Donna uśmiechnęła się przepraszająco, jednocześnie klepiąc mnie po ramieniu.
Totalnie skonfundowany wpatrywałem się w poprzecinaną zmarszczkami twarz kobiety. Co ten idiota znów odstawiał?
- Ale... Pani Way, umawialiśmy się na dziś i no... - spojrzałem smutno na przygotowane jedzenie, które trzymałem w ramionach.
Chwila zawahania, ale ogólnie rzecz biorąc była kupiona. Bingo.
- Dobrze, jeśli chcesz się z nim użerać to śmiało. - kobieta uniosła ręce w geście kapitulacji na co uśmiechnąłem się promiennie i minąłem ją w drzwiach.
- Właściwie to... Co mu się stało?
- Sam zobaczysz.
***
- Gee, otwórz te pierdolone drzwi! - rąbnąłem w ładne, białe drzwi do pokoju chłopca. Tłukłem w nie już dobre pięć minut bez odzewu z drugiej strony.
Przybliżyłem się do nich, by wsłuchać się w choć najmniejszy szelest, jaki mógłby się stamtąd wydobyć.
Po chwili usłyszałem ciężkie, płaczliwe westchnienie. Ktoś po drugiej stronie ewidentnie przyczołgał się do drzwi i łaskawie przekręcił klucz w zamku.
"Nareszcie" - pomyślałem, przekraczając próg, po czym...
Prawie nadepnąłem na czarną, zbitą masę leżąca na ziemi. Chociaż to w sumie nie była jakaś tam masa, co wywnioskowałem po wystającej z plątaniny tego czegoś dłoni.
- Gee? - zapytałem, a na moje usta wkradł się cień uśmiechu.
- Martwy Gee, Frank.
***
- No przecież wcale nie wygląda aż tak źle, przesadzasz.
Chłopiec mierzył się właśnie krytycznym spojrzeniem w lustrze, a mi rzucił tylko ciche warknięcie. Zrozumiałem przekaz.
- Tu nawet nie chodzi o to coś - wskazał na swoją fryzurę. - Tylko o fakt, że tak jakby przegrałem.
- Gerard, dyrektor po prostu kazał ci ściąć włosy i przefarbować je na jakiś naturalniejszy kolor. Wiele dziewczyn już przeszło przez coś podobnego, a poza tym tobie naprawdę jest do twarzy w czerni. Wyolbrzymiasz. - westchnąłem, rozciągając się na łóżku.
- Jesteś idiotą. Zadzwonił w zupełnie innej sprawie, a włosy były tylko pretekstem. Wiesz, co zafundował mojej matce? Ponad godzinną pogadankę o homoseksualizmie. Że niby troszczy się o moje dobro, bo jestem jeszcze młody i robię sobie problemy! - parsknął wściekle, padając na materac obok mnie - Tak serio to zapewne chciał mieć po prostu dowód. Ale Donna nie jest głupia, Frank. Nie powiedziała nic o moim życiu prywatnym.
- Mówiłem ci jak jest. I w sumie plączemy się w to wszystko z własnej woli.
- Ach tak? - zerwał się z łóżka i zgromił mnie spojrzeniem spod swoich niewyobrażalnie długich rzęs. - Czy jest coś złego w tym, że chcę cię czasem potrzymać za rękę albo przytulić na korytarzu? Mój boże, Frank, czym my się różnimy od... Od Angie i Deana na przykład? Obściskują się na każdej przerwie, ale nikt nie ma z tym najmniejszego problemu!
- Może tym, że to między nami w sumie nie jest tak no... Do końca normalne. - zaciąłem się na chwilę, po czym (po nieco zbyt długiej przerwie), kontynuowałem - No wiesz, bo... Często się tak mówi, a tutaj... Tutaj szczególnie...
Błąd.
Kurwa mać, Frank.
Nie musiałbym w sumie patrzeć na twarz Gerarda by wyobrazić sobie tę drżącą nerwowo dolną wargę i wbite we mnie spojrzenie pełne zawodu.
- Idź sobie. - szepnął, posyłając mi fałszywy uśmiech.
- Słucham? - zacząłem, usiłując zagrać na czasie - Gerard, czekaj, to nie do końca tak, ja po prostu zastanawiałem się... Skoro dzwonił i robi z tym problem, wiesz... To ja wtedy przesadziłem, łapiąc cię za rękę...
- Nie będę się powtarzał. A teraz wybacz, mam ochotę na herbatę.
Jak gdyby nigdy nic ominął moją osobę i skierował się na dół, do kuchni. Przez chwilę stałem tam jak słup soli, ale nie dalej niż dwie minuty później czuwałem już przy jego zmarnowanej sylwetce, usiłując nawiązać jakikolwiek kontakt.
Oczywiście bezskutecznie.
Gerard cały czas stał odwrócony do mnie, wpatrując się z dziecinną upartością w czajnik elektryczny, więc chcąc nie chcąc musiałem odpuścić.
Pełen zrezygnowania porozmawiałem jeszcze chwilę z Donną, która jedynie poklepała mnie po ramieniu z cichym "a nie mówiłam?".Tylko że to nie było do końca tak. Bo ja doskonale wiedziałem, że to go urazi i że może sprawić mu zawód, ale... Czy to oznaczało, że miałeś skłamać?
Nie, Frank. Bo w głębi duszy zdajesz sobie sprawę że to złe i tak się nie godzi. Czy nieprawdą jest, że serce podeszło ci do gardła gdy usłyszałeś, że mógłby obnosić się z waszym związkiem w szkole? Boisz się tego, a jeśli mówisz inaczej to kłamiesz. A wiesz, Frankie, gdyby to co robicie było normalne to nie miałbyś się czego bać.
Bo Gerard mógł faktycznie nie mieć najmniejszego problemu z krzywymi spojrzeniami, które coraz większa liczba osób rzucała w naszą stronę, z cichym, wiercącym dziury w głowie szyderczym chichotem, gdy siedzieliśmy nieco za blisko siebie... Ale ja miałem. Mój Gee, on... On zdawał się nie przejmować groźbami Brendona, wszystko obracał w żart i zmieniał temat. Chciałbym być do niego podobny, ale nie umiałem. Za żadną cenę nie umiałem przestać się o to wszystko zamartwiać. O siebie i o niego.
Autentycznie czułem się jakby coś od pewnego czasu uporczywie wierciło mi dziurę w głowie. Wiecie, jak w tych kreskówkach - na jednym ramieniu ta lepsza wersja mnie, na drugim gorsza. Tylko że w moim życiu nie było miejsca na komizm, a jedyny śmiech jaki mógł teraz nastąpić to ten przez łzy.
Czemu tak się działo? Chyba przez tę nagonkę w szkole i w domu. Można sobie zgrywać obojętnego na to wszystko, ale gdzieś wewnątrz mnie rozsadzało. Ciężko jest żyć z piętnem pedała w takim mieście i nawet ja musiałem przyznać to przed samym sobą.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."