28.

733 162 55
                                    

Na ludzkie nieszczęście, wszystko co dobre kończy się bardzo szybko. Jeszcze tydzień temu tak bardzo nie chciałem tu przyjechać, a teraz myśl o powrocie do domu napawała mnie mdłościami.
Gerard... Jak to Gerard, jemu wszystko było obojętne. W drodze powrotnej Donna włączyła płytę Queen, a tak się składało, że Gerard znał prawie wszystko na pamięć. Szczególnie podjarał się przy 'Killer queen'. Nieszczególnie mi to przeszkadzało, bo (kolejne do dopisania na mentalną listę), miał cudowny głos. Serio, nie bujam. Aż żal, że tak wszechstronnie utalentowany człowiek zmarnuje się w naszym mieście.
Najgorsze było to, że przyzwyczaiłem się do mieszkania z nim w jednym domu, siedzenia po nocach i w ogóle towarzystwa. A teraz musiałem wrócić do pustego domu, gdzie...

No właśnie, coś się zmieniło.

W salonie świeciło się światło, co było dość rzadkim zjawiskiem. Niepewnie odstawiłem walizkę pod ścianę i ściągnąłem kompletnie przemoczony płaszcz. O co mogło chodzić?

Szybko się przekonałem, gdy przekroczyłem próg salonu. Rodzice siedzieli tam razem z młodym, a ojciec... Ojciec był trzeźwy. Aż mnie cofnęło na ten widok. Serio, jak od dziecka oglądacie własnego starego na rauszu, a nagle siedzi kompletnie trzeźwy, to coś wam w tym wszystkim nie pasuje.

- Cześć? - wkroczyłem tam na miękkich nogach.

- Frankie! - mama od razu mnie przytuliła, a ja dyskretnie szepnąłem 'co on tu robi?'

- Postaraj się nie zepsuć, dobrze? - odpowiedziała, również szeptem, po czym zaśmiała się nerwowo. - Zdecydowanie muszę cię zaprowadzić do fryzjera, Franiu. Zaczynasz wyglądać jak dziewczynka!

- Jak ciota. - warknął ojciec, poświęcając więcej uwagi kubkowi kawy niż własnemu dziecku.

- Ciebie też miło widzieć, tato. Mamo, rozpakuję się, okej? - mruknąłem, na co kobieta ze smutkiem pokiwała głową.

Bezsilnie wtoczyłem się na piętro. Usiadłem przy biurku i ukryłem twarz w dłoniach. To nie działo się pierwszy raz - od kiedy pamiętam po mnie jeździł. Wytrzymywałem to tylko i wyłącznie ze względu na mamę, a poza tym rozpłakanie się przed nim graniczyło z wydaniem na siebie wyroku.
Coś mi podpowiedziało, by spojrzeć na dom Wayów i nie zawiodłem się. Gerard ułożył głowę na parapecie i przyglądał mi się z zadziornym uśmiechem. Machnąłem do niego, a on powtórzył ten teatrzyk z palcami chodzącymi po dłoni. Pokiwałem głową - akurat wyjście było dla mnie w tym momencie błogosławieństwem.
Szybko wyciągnąłem pierwszą lepszą bluzę z walizki i poleciałem na dół. Kiedy sznurowałem buty, poczułem ucisk na ramieniu. Nie musiałem się specjalnie zastanawiać, kto to.

- A ty gdzie o tej porze? - zagrzmiał tubalny głos.

- Do kolegi.

- Jakiego?

- Nie znasz. A teraz przepraszam bardzo, ale... - strząsnąłem jego rękę, po czym wyleciałem z domu najszybciej jak tylko mogłem.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz