45.

598 133 26
                                    

Przez ponad miesiąc żyłem w totalnej niewiedzy. Gerard i Donna nie pojawili się w obrębie swojego domu ani w ogóle osiedla ani raz. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało - w końcu to wszystko oznaczało tylko tyle, że wynieśli się stąd na dobre, a przecież... Nie powiedział mi. Mówił mi zawsze o wszystkim, a ten jeden tak cholernie istotny fakt postanowił zataić.

Ludzie bardzo szybko wzięli ich na języki. Nie było chyba osoby, która nie snułaby domysłów na temat zniknięcia 'tej dziwnej rodzinki'. Starałem się to olewać, ale za każdym razem gdy z ust tych stetryczałych bab padało określenie 'pedał', miałem ochotę kopać i gryźć. Albo po prostu rzucić się na jezdnię i płakać, dla mnie bez różnicy.

Egzystowałem z tym milionem pytań w mojej umęczonej głowie przez cały ten czas, zadręczając się i praktycznie umierając wewnętrznie na każde wspomnienie mojej młodzieńczej miłości. Odpowiedź przyszła do mnie w formie, w jakiej chyba nigdy nie spodziwałem się jej otrzymać, a mimo to... Mogłem się domyślać. To było bardzo w stylu Gee.

Wracając, pewnego dość parszywego dnia siedziałem w moim pokoju i oszukiwałem chyba nawet samego siebie, że się uczę. Tak naprawdę po prostu tkwiłem z nosem w książce, od ponad dwóch godzin ani raz nie przekręcając strony, czy robiąc cokolwiek, by chociaż stwarzać pozory. Zamiast tego, wlepiałem co chwilę wzrok w okno w budynku naprzeciw cały czas łudząc się, że coś tam zobaczę. Jak się domyślacie, było to złudne.

Z mojego wewnętrznego otępienia wyrwał mnie dopiero donośny głos mojej matki, która wołała mnie na dół, bo "coś do mnie przyszło". Będąc przekonanym, że to pomyłka lub kolejny, zupełnie bezwartościowy dla mnie katalog z ofertą jakiegoś sklepu, powolnym krokiem zszedłem na dół po stromych, skrzypiących schodach.

- Frankie, ostatnio zupełnie nie ma w tobie życia. - matka pokręciła głową z widoczną dezaprobatą, podając mi ładną, żółtą kopertę. Zaraz jednak poświęciła pełnię uwagi mojemu gaworzącemu w kołysce bratu, co uznałem za sygnał, by odejść. Tak też zrobiłem, dzierżąc w dłoni kopertę, która bez wątpienia zaadresowana była właśnie do mnie.

Usiadłem z nią przy biurku, naprawdę bojąc się tego, co może być w środku. Bo wierzcie mi, rozpoznałem to delikatne, pełne ozdobników pismo. Zdziwienie, strach i ciekawość przemieszały się we mnie, ostatecznie jednak rozbroiłem ją za pomocą nożyka do papieru, po czym z wnętrza wyciągnąłem obszernie obsypaną tekstem kartkę i zacząłem czytać.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz