21.

799 172 76
                                    

- Franuś, musimy zacząć wychodzić do ludzi i to jest właśnie świetna okazja! - Way fuknął niczym rozjuszona kotka, po czym siadł na fotelu z założonymi rękoma, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie.

- Nie widzę takiej potrzeby, a poza tym... Ten festiwal to syf. Same zespoły grające country. Poza tym będą wszyscy z sąsiedztwa, a uwierz mi, niezbyt za sobą nawzajem przepadamy.

- Mam gdzieś sąsiadów. Będziemy tam razem i spędzimy fajnie czas. Proszę, Frank, mam dość siedzenia na przemian w domu i szkole. A bardzo bym chciał iść akurat z tobą. Fraaaaanuś? - zerwał się z miejsca i objął mnie w pasie swoimi chudymi ramionami.

- Ej, ej... Odsuń się, bo zaraz nie dość, że nie pójdę, to cię jeszcze stąd wyrzucę.

- To jak będzie? - zapytał słodkim głosikiem, nadal się ode mnie nie odsuwając.

- Dobra. - wywróciłem oczami. - Ale tylko na chwilę.

***

- No, świetnie. Wybawiłeś się już?

Ogarnąłem plac oceniającym spojrzeniem. Festiwal, kurwa, kiczu. Stragany z tanimi zabawkami, odkryty plac z tańczącymi, pijanymi ludźmi i scena. Zespół złożony z miejscowych mężczyzn, poubieranych w kowbojskie wdzianka. Żenada.

- Oszalałeś? Tu jest świetnie! - pisnął, aż podskakując z radości.

- Myślałem, że będzie 'godzić w twoją estetykę', jak zazwyczaj wszystko dookoła...

- Raz w roku można sobie odpuścić czepianie się o walory estetyczne i po prostu dobrze się bawić, Franiu.

Przeciągnął mnie z dziesięć razy po tych samych straganach, kupił sobie watę cukrową, która była prawie większa od niego i strasznie się tym podjarał, aż w końcu dał się zmusić do chwilowego odpoczynku na ławce. Miałem dość.

Ale przecież coś musiało się jeszcze wydarzyć, prawda?

Gerard nie przerywał swojej radosnej paplaniny, aż w pewnym momencie zamarł. Coś za moimi plecami musiało go nieźle przerazić. Zanim zdążyłem mrugnąć, pobiegł w tamtym kierunku.

Szybko odwróciłem się w tamtą stronę.

- Gerard, co jest?

Wtedy zobaczyłem, że stoi obok jakiejś kobiety, która kurczowo trzyma się za serce. Coś do niej mówił, a ona tylko przytaknęła i bezwolnie osunęła się w jego ramiona. Zdążyła się wokół nich utworzyć spora grupka.

- Frank, dzwoń po karetkę! - zawołał stanowczo i zaczął przeszukiwać kieszenie w kurtce kobiety.

- Dzieciaku, co ty robisz?! - warknął jakiś grubszy facet.

Gerard nie zwrócił na niego większej uwagi, bo najwidoczniej znalazł to, czego szukał. Opakowanie z lekarstwami.

Nie miałem pojęcia skąd on wiedział, co należy robić, ale profesjonalne zajął się nią aż do przyjazdu karetki. Nawet ratownik powiedział mu, że wręcz uratował tej kobiecie życie.

Po wszystkim wykończony usiadł na ławce, ukrywając twarz w dłoniach. Ciężko oddychał.

- Gerard? - niepewnie pogłaskałem go po plecach, na co również nie zareagował. - Przynieść ci coś?

Pokręcił przecząco głową.

- Nie, tylko... Tylko mi daj chwilę, okej? Zaraz pójdziemy do domu.

- Gerard, serio, jesteś blady jak ściana.

- Nic mi nie będzie.

Pomimo protestów musiałem o niego zadbać. Kupiłem coś do picia, bo w obecnej sytuacji nic innego nie mogłem dla niego zrobić.

Do domu zaprowadziłem go pod ramię, bo sam ledwo mógł iść. Bałem się o niego, cholernie się bałem.

- Jest Donna?

- Nie, pojechała na drugą zmianę.

- To zostanę.

Gerard spojrzał na mnie z wdzięcznością wymalowaną na twarzy. Dla mnie to było naturalne - nie mogłem go zostawić po czymś takim.

Kiedy tylko przekroczyliśmy próg jego domu, chłopak powiedział, że 'musi wziąć lekarstwa' i szybko poleciał do pokoju.

- Co ty brałeś? Jesteś na coś chory? - zapytałem, nieźle zatroskany.

- Nie... Nie, to na uspokojenie. - ułożył się wygodnie w łóżku. - Chyba mi się nie dziwisz?

- Nie, jasne, że nie. - dokładnie nakryłem go kołdrą. Wieczory zaczynały być chłodne.

- Gee, odpowiedz mi, tylko szczerze... Jakim cudem domyśliłeś się, że ma przy sobie lekarstwa?

- Dużo o tym czytałem. - mówiąc to, nie patrzył mi w oczy. Coś było zdecydowanie nie tak.

- Miało być szczerze. Ukrywasz coś?

- Nie. Przysięgam, że nie. - zawahał się, po czym dużo ciszej rzekł:

- Mogę się do ciebie przytulić?

Teraz to ja zwlekałem z odpowiedzią. Zdecydowanie zachodzimy za daleko, ale...

- Jasne. - przysiadłem na jego łóżku, na co on ochoczo ułożył głowę na moich kolanach.

- Spróbuj zasnąć spokojnie, okej? Nie myśl o tym.

I rzeczywiście, zasnął. Ale nawet wtedy jego twarz rozjaśniał lekki uśmiech.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz