41.

729 170 62
                                    

Okazało się, że ten cholerny nadgarstek był zwichnięty. Dostaliśmy przez to straszliwy opieprz od Donny, bo według niej już rano powinniśmy stawić się w szpitalu, a nie czekać na zbawienie. No cóż, mówi się trudno...

Matka zareagowała tylko wzruszeniem ramion, bo nie mogła zrobić afery za ucieczkę, gdy ojciec siedział z nami w salonie. Sami rozumiecie, jej również by się za to dostało. Ściemniłem, że nabawiłem się tego podczas gry w kosza. Męskie? Męskie. Tatuś zadowolony? A i owszem. Nawet się uśmiechnął pod nosem! Ciekawe jakby zareagował na wieść, że tak naprawdę uciekłem by spotkać się z moim chłopakiem...

Moja obecność w szkole była od tamtego dnia jedynie wątpliwej urody dekoracją. Nie mogłem w końcu spisywać notatek, bo i jak? Poza tym okulary przestały  nadawać się do użytku i bardzo  słabo bez nich widziałem, wręcz wpadałem na ściany.

Gerard uznał, że w takim razie musi wziąć sprawy w swoje ręce.

Pierwszą lekcją tego dnia była moja znienawidzona chemia. Planowałem przesiedzieć całą z otępiałym spojrzeniem wbitym w tablicę, bo co innego można zrobić będąc w mojej sytuacji?

- Frank, gdzie masz zeszyt? - Gee usiadł obok i zmierzył zdziwionym spojrzeniem pustą ławkę. Nawet się nie rozpakowałem.

- No chyba nie sądzisz, że coś tym dam radę zrobić? - zapytałem, unosząc zabandażowaną rękę.

- Ale ty jesteś głupiutki jednak. Daj mi to, ja będę pisał.

Wyciągnął więc zeszyt z mojego plecaka i rozłożył obok tego należącego do siebie.

- Serio masz zamiar pisać w dwóch naraz?

Wywrócił oczami jakby stwierdzał oczywistą oczywistość.

- A na co ci to wygląda, geniuszu?

Tak więc przez resztę lekcji obserwowałem, jak huragan Way dewastuje mój zeszyt kolorowymi, zapachowymi pisakami, zgrabnie podkreślając tematy i pojęcia. Nie miałem pojęcia jak on w takim tempie nadal utrzymuje swój piękny charakter pisma.

Był przy tym tak uroczo skupiony, jakby conajmniej od powodzenia akcji "zapisać mojemu chłopcu wszystkie notatki" zależało całe jego życie.

Robił to samo na każdej lekcji, nie narzekając ani trochę, wręcz przeciwnie - wydawał się zachwycony faktem, iż może mnie troszkę poniańczyć.

Wracaliśmy do domu jak zwykle razem, a patrząc na jego roześmianą, zarumienioną buzię, oraz słysząc ten charakterystyczny śmiech poczułem, że odzyskałem mojego chłopca. Może rzeczywiście wyjście do ludzi dobrze mu zrobiło?

- Przyjdziesz później? - zapytał, gdy stanęliśmy przed moim domem. - Tylko już nie skacz, proszę... - dodał, poprawiając mi kaptur.

Wtedy zauważyłem, że zza okna przygląda nam się moja matka mi poczułem coś w rodzaju... Gniewu? Nie wiem, jak to opisać, po prostu zapragnąłem ją zdenerwować.

- Przyjdę. - rzekłem, po czym stanąłem na palcach i cmoknąłem chłopca w nos, na co zareagował uroczym śmiechem.

- To do później! - machnął mi na pożegnanie, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy.

Cholernie z siebie zadowolony pognałem od razu do swojego pokoju, nie witając się z nikim.

Nie podoba mi się ten rozdział, ale musiałam wam dostarczyć codzienną dawkę 🤗🤗

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz