37.

700 178 67
                                    

- Frank? A my tak w sumie to jesteśmy razem? - huragan Way spoczywał na moim torsie, w drugiej dłoni trzymając książkę. Raczej jej nie czytał, bo od pół godziny nie przekręcił strony.

Westchnąłem głośno, na co zmarszczył brwi i trzasnął mnie po ramieniu. Chyba oczekiwał oczywistej odpowiedzi.

- No... Chyba...

- Frank! - gwałtownie sturlał się ze mnie, po czym przygwoździł moje ręce do materaca, spoglądając na mnie groźnie. Planowałem dać mu tę satysfakcję i udawać, że się wyrywam.

- No co?

- Zero w tobie romantyzmu! Więcej uczuć dałby mi chyba jakiś przypadkowy kamień znaleziony na polnej drodze! - fuknął niczym rozwścieczony kot, przez co zachichotałem. Mimo wszystko lubiłem, gdy się tak zachowywał. Przynajmniej nie leżał zwinięty w kłębek i nie płakał.

- Wiedziałeś w co się pakujesz. - szepnąłem ze złośliwym uśmiechem na ustach, przez co zaczął mnie okładać swoimi małymi piąstkami po brzuchu. - Eeej, ja się tak nie bawię!

- A ja tak! I powiem ci więcej, robimy sobie dziś romantyczną kolację. A teraz wstawaj, musimy iść do sklepu.

***

Zgodziłem się, bo czemu nie? Skoro zależało mu na jakichś romantycznych gestach, to chciałem, by był spełniony.

Problem był z nim taki, że on nie mógł wyjść ubrany 'normalnie', to jest tak, jak był do tej pory. Stał przed lustrem i dobierał ciuchy przez ponad godzinę. Widziałem po nim jednak, że to nie do końca po to, żeby na kimś zrobić wrażenie - przez cały czas był przy tym nerwowy i niezdecydowany.

Po moich pełnych niezadowolenia pomrukach, w końcu ruszyliśmy się z miejsca. Oczywiście nie pozwoliłem mu złapać się za rękę, za dużo ludzi kręciło się po osiedlu o tej porze. Nie chciałem, by utożsamiano mnie z... No.

W sumie na początku wszystko było  w porządku - wybieraliśmy produkty na tę całą kolację, Gerard co chwilę rzucał jakimiś zabawnymi uwagami. Zepsuło się w momencie, gdy przechodziliśmy obok sporych rozmiarów lustra, które dla ozdoby pokrywało całą ścianę.

Gerard stanął przed nim i autentycznie mogłem dostrzec, jak blednie.

- F-Frank, ja już nie chcę. Możemy i-iść do domu? Albo chociaż ja wyjdę, do...dokończysz, okej?

- Ale o co chodzi, Gee? - położyłem mu rękę na ramieniu i poczułem jak drży.

- Nic, naprawdę.

Po czym szybkim krokiem wyszedł, nerwowo rozglądając się po ludziach dookoła. Wzruszyłem ramionami, bo uznałem to za kolejny z jego humorków. Dokończyłem zakupy samotnie.

Gerard siedział na murku przed sklepem. Zaciągnął rękawy swetra na dłonie i przygryzał nerwowo wargę. To nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

- Gee, o co chodziło? Teraz możemy porozmawiać. - stanąłem przed nim, jednak chłopiec ewidentnie nie planował się ruszać.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tak okropnie wyglądam? - zapytał z wyrzutem.

W pierwszym momencie się roześmiałem, jednak na widok łez w jego ślicznych oczach od razu spoważniałem.

- Chyba nie rozumiem...

- No nie widzisz? Frank, wyglądam strasznie... - wtedy z jego oczu pociekły niekontrolowane łzy. Nie poznawałem go.

- Hej, o co chodzi? Wyglądasz świetnie, z resztą jak zwykle. - dyskretnie ująłem jego dłoń, by dodać mu otuchy.

- Widzę, jak się patrzą, Frank... Ja to widzę...

- Kto się patrzy?

- Ludzie. Oceniają, na każdym kroku... Ja to widzę.

Przestraszyłem się, naprawdę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką sytuacją, on doznał jakiejś dziwnej... Paniki? Chyba tak to można nazwać. Przez całą późniejszą drogę do domu szedł ze zwieszoną głową i dopiero gdy byliśmy na miejscu, znów odzyskałem mojego chłopaka.

- To ja wszystko przygotuję, ty sobie odpocznij, Franiu. Wybacz, ale nie mam zaufania do twojego talentu kulinarnego. - uśmiechnął się uroczo, rozpakowując zakupy.

- Gee, możemy porozmawiać o... Tamtym?

- Jakim tamtym? - zapytał z autentycznie zdziwioną miną.

- No... Przed sklepem.

- Nie wiem o czym mówisz. - rzekł chłodno, odwracając się ode mnie plecami.

Później też nie chciał wrócić do tego tematu.

Wierzcie lub nie, ta sytuacja nie jest ani trochę przesadzona.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz