4.

1.1K 188 129
                                    

Następnego dnia nie pojawiłem się w szkole, bo w nocy dostałem silnej gorączki, aż czterdzieści stopni. W sumie od zawsze byłem chorowitym dzieciakiem, a moja matka zostawiała mnie w domu nawet przy stanie podgorączkowym. Cóż, nie skarżyłem się. Jak każdy małolat nie przepadałem za szkołą.
Pół dnia spędziłem czytając komiksy, drugie pół miałem w zamiarze przespać, jednakże coś mi to utrudniało. Usłyszałem, że matka rozmawia z kimś na dole i nie był to mój ojciec. Poznawałem ten głos, ale jakoś wypadło mi z głowy, kto to mógł być. Przecież nas nikt nigdy nie odwiedzał...
Nagle ktoś zapukał do moich drzwi, na co odpowiedziałem moim zachrypniętym głosem robota 'proszę'.
Ledwo co widziałem, ale tej czerwonej czupryny nie dało się z niczym pomylić.

- Cześć, Franiu! - bezceremonialnie skoczył na moje łóżko, a ja podciągnąłem kołdrę pod sam nos. Niekoniecznie chciałem, żeby oglądał mnie w piżamie.

- Rany, serio źle wyglądasz. - pokręcił głową, jednocześnie przykładając mi dłoń do czoła. Znieruchomiałem. Co on wyprawia? - Mierzyłeś sobie teraz gorączkę?

- Gerard... - delikatnie odciągnąłem jego dłoń od mojej głowy.- Co ty tu właściwie robisz?

- A, śmieszna historia! Spotkałem przypadkiem twoją mamę i od słowa do słowa zapytała, czy nie dałbym ci spisać lekcji z dziś. Oczywiście się zgodziłem, bo niby czemu nie? - ukazał wszystkie swoje maleńkie ząbki w szczerym uśmiechu. - Ale ty chyba nie dasz rady, nie? - omiótł wzrokiem moje biurko. - No, to gdzie masz zeszyty?

- A po co ci moje zeszyty? - zmierzyłem go ciekawskim spojrzeniem.

- No przepiszę ci lekcje. - wzruszył ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Przecież tego pewnie jest ogrom, dlaczego chcesz to robić?

- No bo jesteś fajny i cię lubię. - zabrzmiał w tym momencie jak dziecko, które szuka przyjaciela w przedszkolu. - To gdzie są? W środku?

I tak przez kolejne dwie albo trzy godziny obserwowałem, jak huragan Way skrobie skrupulatnie wszystkie notatki w moich zeszytach. Byłem w tak ciężkim szoku, że nie potrafiłem się nawet odezwać czy zaprotestować. Szeptał sobie pod nosem wszystko co pisał i wydawał się tym naprawdę zaabsorbowany. Pierwszy raz od kiedy go poznałem, widziałem go naprawdę skupionego na jednej czynności. Zaczynał mi się naprawdę kojarzyć z małym, niesfornym dzieckiem.

- Skończyłem! - starannie odłożył wszystko na jedną kupkę, po czym spojrzał się na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Naprawdę ci dzi...

- Oj przestań! - machnął swoją malutką dłonią. - To drobiazg. Zrobić ci jeszcze herbatę?

Popatrzyłem na niego jak na wariata. O co mu do cholery chodzi?

- No po prostu widzę, że jesteś strasznie słaby. Szkoda mi cię, ja nigdy nie choruję.

'Bo nawet choroby się ciebie boją' - pomyślałem.

- Nie, dziękuję. - odrzekłem najgrzeczniej jak mogłem.

- W takim razie będę się zbierał. - wstał z krzesła, sprężystym krokiem zmierzając w stronę wyjścia. - Mogę... Mogę jeszcze przyjść? - zapytał, patrząc na mnie kątem oka, jakby bał się odpowiedzi.

- Chyba tak...

- To będę jutro! - pisnął radośnie, zbiegając po schodach, a ja bezsilnie opadłem na poduszki.

Co za człowiek...

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz