Gerard rzeczywiście bardzo pomógł z moim wzrokiem. Okazało się, że siostra jego matki jest okulistką i zrobi mi badanie prawie za darmo. Taką kwotę śmiało mogłem zapłacić z własnej kieszeni. Co do okularów, mój anioł stróż ponownie zadziałał - siedziałem w jego pokoju chyba z godzinę, kiedy to przegrzebywał cały swój dobytek w niewiadomym dla mnie celu. Jakiś czas później odwrócił się do mnie z triumfalnym uśmiechem i dość ładnymi, czarnymi oprawkami w dłoni.
- Szkła bedzie trzeba wstawić, ale to zawsze mniejsze koszta... - przygryzł dolną wargę - Tylko tyle mogę, przepraszam.
- Żartujesz sobie? Przecież gdyby nie ty, to byłbym ślepy!
Chłopiec uśmiechnął się, dość mocno zarumieniony i powiedział że jego pomoc to 'nic takiego i każdy by tak zrobił na jego miejscu'.
Dwa tygodnie później miałem już do odbioru swoje 'nowe oczy'. I wszystko dzięki temu małemu huraganowi.***
Swoją drogą, dość poważnie potraktował zmianę tej okolicy na lepsze. Zaczynało się niewinnie, od pomocy bezdomnemu, ale to były tylko dobre złego początki.
Któregoś jeszcze dość chłodnego, marcowego dnia przyszedł do szkoły z żółtymi włosami, w spodniach na szelkach (byłem pewien, że to nie tylko dla ozdoby, bo zapewne luźne jeansy najzwyczajniej w świecie spadały mu z tego chudego tyłka) i w koszulce. Koszulce, na której napis wykonał najpewniej własnoręcznie, markerem. Głosił on "homophobia is gay"*.
I nie zrozumcie mnie źle, bo w dzisiejszych czasach to by była norma, ale wtedy? Ta szkoła była jak wylęgarnia homofobów.
Poczułem się współwinny, w końcu to ja opowiedziałem mu o tej dziewczynie, która popełniła samobójstwo z powodu prześladowań za jej orientację seksualną.
Chłopiec zmierzał w moją stronę sprężystym krokiem z szerokim uśmiechem na ustach i zaróżowionymi policzkami. Może to straszne, ale w tamtej chwili nie chciałem się przyznać do przyjaźni z nim. Bo bałem się, że ludzie coś pomyślą i bedzie ze mną jeszcze gorzej niż do tej pory, a ja nie chciałem przysparzać mamie problemów wracając ze szkoły z obitą mordą.
Nagle z drugiego końca korytarza wyszedł Johnny. Kolejny z tych typów, którzy olewali szkołę i dla wszystkich byli chamscy, a mimo to dziewczyny się za nimi uganiały, a chłopcy chcieli się przyjaźnić.- Piękna koszuleczka, Way! - zarechotał donośnie, trącając mojego przyjaciela z bara tak mocno, że aż zatoczył się na ścianę.
Huragan niczym nie zrażony, odbił się szybko i bez żadnej zmiany emocji na twarzy podszedł do mnie, jeszcze sobie pogwizdując.
- Jezu, Gerard, mówiłem ci... - spojrzałem wymownie na koszulkę, a on cicho zachichotał.
- Świetnie mi wyszła, nie? Miałem nadzieję, że będzie zauważalna nawet z daleka.
- Poza tym te włosy...
- Czerwień mi się zdecydowanie znudziła, jest taka przytłaczająca... Świetnie ci pasują te okulary, wiesz? - zmienił temat, uroczo przechylając głowę, na co i na moje wargi wpełzł nikły uśmiech.
Do końca dnia obnosił się z tą koszulką, kilka razy prawie dostając w mordę. Gdyby nie fakt, że był zwinny, to nieźle by go pokancerowali.
Mimo wszystko, uśmiech nie schodził mu z ust przez calutki dzień. Zauważyłem, że jest z siebie strasznie dumny. I, mówiąc szczerze, bałem się, co będzie następne.*Tak, wiem, że tę koszulkę miał Frank, ale w tym opowiadaniu bardziej mi pasowała do małego huraganu.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."