16.

852 182 62
                                    

Cztery miesiące minęły mi względnie spokojnie. Gerard był tak wycieńczony wolontariatem w przedszkolu, że zawiesił akcję ratowania świata na czas bliżej nieokreślony.
I jeśli myślicie, że w wakacje sobie odpoczął od biegania z dzieciakami po placu zabaw, to jesteście popierdoleni. Wiecie, co ten idiota zrobił? Kupił sobie psa.
W sumie nie wiedziałbym o tym, gdybym raz nie wyszedł akurat wyrzucić śmieci i nie zobaczył, jak autentycznie jedzie twarzą po trawniku przed swoim domem. Ciągnęło go wielkie bydle, zwane owczarkiem niemieckim.

- Frank! Chodź, pobawisz się z Pchełką! - krzyknął, ledwo się podnosząc i pospiesznie otrzepując spodnie.

'Pchełka'? Miał naprawdę duże poczucie humoru.

- Niezbyt mogę, bo...

- Bo? - podparł się rękami na biodrach i patrzył na mnie spod opadającej na oczy grzywki. Już wielokrotnie mu mówiłem, żeby ją podciął.

- Zaraz będę. - jęknąłem zrezygnowany, a on podskoczył i klasnął w dłonie. Prawdziwy dzieciak.

Jeżeli chodzi o to, co wydarzyło się w rocznicę śmierci jego brata, to sprawa ucichła. Następnego dnia obudził się ze swoim zwykłym 'gerardowym' uśmiechem. Wolałem o tym wszystkim nie wspominać.

Wpadłem do domu powiedzieć mamie, że idę do Wayów. Jak zwykle była tym faktem zachwycona, bo kochała Gerarda jak własne dziecko. Nie bujam. On żywił do niej podobne uczucia - raz, gdy siedzieliśmy we trójkę w salonie wspominała, że ma ochotę na masło orzechowe. I wiecie co? Zerwał się, kazał mi się ubierać i w deszcz biegliśmy do spożywczaka. Złote dziecko, jak to mówią.

Kiedy przeszedłem przez bramę, leżał rozwalony na trawie. Cały był upećkany w piachu, ta cała jego Pchełka przeganiała natomiast ptaki z podwórka.

- Co ci strzeliło do głowy? - stanąłem nad nim, a on przegonił mnie ruchem ręki.

- Franuś, zasłaniasz mi słońce!

- A od kiedy ty chcesz się opalać, co? - przysiadłem przy nim i wystawiłem twarz do słońca. Było dziś przyjemnie ciepło, nie za gorąco. Tak w sam raz.

- Bo nie chcę. - przewrócił się na bok i podparł twarz swoimi maleńkimi dłońmi. - Słońce mnie nie łapie, zawsze jestem blady jak śmierć.

- Zauważyłem. Ale pasuje ci to. - ta uwaga uszczęśliwiła go chyba do tego stopnia, że ukazał wszystkie swoje maleńkie ząbki w uroczym, pełnym uśmiechu. Dziwnie mnie wzdrygnęło na ten widok. Ale było to przyjemne, w każdym razie.

- Po co ci ten pies? - zapytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

- Och, ty rzadko zostajesz dłużej niż do dwudziestej pierwszej, a ja później nie mam co robić. Praktycznie nie sypiam. Pchełka dotrzymuje mi wtedy towarzystwa.

- Wiesz przecież, dlaczego tak jest. - urwałem źdźbło trawy i rozgrywałem je na coraz mniejsze kawałeczki.

- Nic się nie zmienił? No wiesz, ma mieć niedługo drugie dziecko...

- Och, to go jeszcze bardziej skłania do picia i niepojawiania się w domu. Nie to, żebym się skarżył. - zaśmiałem się gorzko. - W sumie wolę, jak go nie ma.

- To straszne, ale znam to uczucie. I to nic złego, Frankie. Niektórych ludzi nie da się kochać, choć byśmy się starali nie wiem jak bardzo. Najzwyczajniej w świecie nie zasługują na naszą miłość.

Popatrzyłem na jego zamyśloną twarz i widziałem, jak zaciska szczękę. Zdałem sobie, że ma rację.

- Myślałem, że będziesz to potępiał. W końcu ty kochasz wszystko i wszystkich.

- Och, to w żadnym stopniu tak nie wygląda. Ja po prostu czasem bardzo dobrze maskuję niechęć, Frankie.

***

Resztę dnia spędziliśmy klasycznie, to jest w jego domu. Nie oglądaliśmy jednak filmów - nakusiłem Gee, by pokazał mi swoje prace.
Ociągał się, piszczał, błagał, ale byłem nieugięty. W końcu niechętnie podreptał na górę i wyniósł z pokoju wypchaną po brzegi teczkę.
Stawiał niepewne kroki na schodach, ale jego ADHD dało o sobie znać. Przy trzech ostatnich stopniach poczuł się tak pewny, że chciał po nich zejść jak najszybciej. No i mu się nie udało.
Usłyszałem głośny trzask, a moja głowa automatycznie odwróciła się w jego stronę.
Ostatnimi siłami powstrzymałem wybuch śmiechu - huragan Way leżał tam, twarzą na podłodze, a wokół niego leżały porozsypywane prace. Szybko zerwałem się z miejsca i podszedłem do przyjaciela.

- A-ałć... - wyjąkał, nadal nie podnosząc się z ziemi.

- Gee, w porządku? - pochyliłem się nad nim zmartwiony. A jeśli wybił sobie zęby, albo coś w tym stylu?

- Bywało lepiej. - zachichotał, a ja z rozbawieniem pokręciłem głową. Chciałem pomóc mu wstać, ale mój wzrok przykuła jedna kartka.

- Gerard, kiedy ty mnie narysowałeś?

- NIE PATRZ! - zadziwiająco szybko zerwał się na nogi o własnych siłach. Posłałem mu pełne wyrzutu spojrzenie.

- Frank, przepraszam, ja... Ja wiem, jak to wszystko źle wyszło... - ukrył twarz w dłoniach. - Domyślam się, co sobie pomyślałeś. Przepraszam, to było silniejsze ode mnie.

- Ale za co ty mnie w sumie przepraszasz? - zapytałem, nieźle zdziwiony. Szkic był wybitny.

- Bo... To wyszło tak głupio...

- Mam być zły, bo narysowałeś mi przepiękny portret? Nie bądź głupi.

Na początku popatrzył na mnie zdezorientowany, a chwilę później jego twarz rozjaśnił ten przepiękny uśmiech. Znowu.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz