Podróż tymi wszystkimi pociągami była nudna i męcząca, ale adrenalina buzująca w całym moim organiźmie nie pozwalała mi zapaść w drzemkę. Dostałem od mamy dokładne wytyczne szpitala, bo jak się okazało Donna... Cóż, gdzieś w głębi serca wiedziała, że mimo wszystko będę chciał przyjechać i z nim porozmawiać. Nie myliła się ani trochę.
Wysiadłem w zupełnie mi nieznanym mieście. Musiałem przełamać swoją nieśmiałość i wielokrotnie wypytywać o drogę do szpitala. Pieszo zajęło mi to całe dwie godziny, dlatego do budynku wkroczyłem zdyszany jakbym właśnie przebiegł maraton. Pielęgniarki pokierowały mnie na salę Gerarda i przeżywałem coś w rodzaju deja vu ze świąt. Tu też wszyscy go znali i gdy tylko podawałem nazwisko 'Way', uśmiechali się promiennie. Nie dziwiłem się im i nie uważałem tego za dziwne - za dobrze wiedziałem, jak działają na mnie samego te jego czary.
Szedłem powoli, nerwowo poprawiając torbę z prowiantem i książkami na drogę. Co ja tu w sumie robiłem? Co chciałem mu powiedzieć?... Zawiodłem go na całej linii...
Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Musiałem stąd wyjść, to nie miało zupełnie najmiejszego sensu...
Odwróciłem się w przeciwnym kierunku, by ponownie znaleźć się na schodach, zejść na dół, wyjść masywnymi, szklanymi drzwiami na dwór i po prostu zapomnieć o Gerardzie Wayu.Naprawdę chciałem to zrobić i pewnie moja płochliwa natura pozwoliłaby mi na to, gdyby przed moimi oczami nie wyrosła jak spod ziemi Donna Way. Przysięgam, prawie się popłakałem.
- Frankie! - kobieta widząc mnie, rzuciła mi się na szyję i ucałowała w czoło. Poczułem się jak dziecko.
- Jak ty wyrosłeś! I znów masz dłuższe włosy, to dobrze, bardzo dobrze... - wymruczała, jakby bardziej do siebie. Pomimo całej jej pozornej radości, doskonale widziałem zaczerwienione od płaczu oczy i pasma siwych włosów, których wcześniej na pewno tam nie było.
- Pani Way... Przepraszam, że dopiero teraz... - wyjąkałem. Kobieta nie wydawała się rozeźlona, bo w sumie... Nie miała prawa. To oni zniknęli bez słowa, bez podania adresu... - Czy mogę go zobaczyć?... Znaczy, jeśli będzie chciał, oczywiście...
Na te słowa, zmęczoną twarz Donny rozjaśnił szczery, piękny uśmiech. W tym momencie do złudzenia przypominała Gerarda.
- On cały czas na ciebie czekał, Frank.
***
Jego sala znajdowała się na drugim końcu korytarza, ale droga do niej zajęła nam wieczność. Znaczy, tak mi się wtedy wydawało.
- Proszę pani... Naprawdę nie jest zły? Nie chcę go denerwować w takiej sytuacji...
- Nie, kochanie. Wszystko między wami w porządku, on bardzo żałował tamtej sprzeczki... Dlatego napisał ten list. A ja zadzwoniłam do twojej matki, by przygotować ją na taką ewentualność. - odparła Donna - Tylko spokojnie, dobrze? On... On nie może przeżywać zbyt silnych emocji... - dodała po krótkiej chwili, a głos dziwnie jej się załamał.
- Rozumiem. - ułożyłem jej dłoń na ramieniu, by choć trochę pocieszyć tę udręczoną kobietę.
Biorąc kilka głębszych oddechów, pchnąłem drzwi do sali w której spodziewałem się zastać Gerarda. Mojego Gee. Moje słońce, moją miłość.
CZYTASZ
We must kill a blue bird
Fanfiction"Chcę opisać wam tu cudownego i niepowtarzalnego chłopca. Chłopca, który zmienił moje życie. Chłopca, którego zabiliśmy." "You may say I'm a dreamer But I'm not the only one."