5.

1.1K 179 91
                                    

Przychodził tak do mnie przez każdy kolejny dzień mojej choroby. I nawet jeśli czasem był denerwujący i nadpobudliwy, to strasznie mocno przyzwyczaiłem się do jego obecności w moim pokoju na poddaszu. Jedynym co mnie martwiło był fakt, że zaczynałem zdrowieć i mój powrót do szkoły zbliżał się nieuchronnie.
Matka zaczęła też mówić o jakiejś tymczasowej pracy, której mógłbym podjąć się w ferie. Pomóc pani Boggs w okolicznym warzywniaku, albo coś w tym stylu. Niezbyt byłem zachwycony tym pomysłem, ale równocześnie wiedziałem, że niedługo możemy nie dawać sobie rady, bo ojca niecały miesiąc wcześniej wylali z pracy. Oczywiście za picie, bo cóż innego mógłby przeskrobać.
Mój wewnętrzny spokój został przerwany w sobotę rano, kiedy to razem z kocem i zarazkami przeniosłem się do salonu. Mama obierała ziemniaki w kuchni, kiedy nagle usłyszałem, jak upuszcza nóż.

- O mój boże, Frank... - usłyszałem jej piskliwy głos i od razu zerwałem się na równe nogi. - T-tata wraca...
Spojrzałem przez okno i rzeczywiście, przez oblodzony chodnik podążał nie kto inny, jak mój 'ukochany' tatuś.

- Chodź synku, musimy mu pomóc. - ciężkim krokiem wyszła na podwórko, a ja podreptałem za nią. Ta sytuacja nie miała miejsca pierwszy raz.

Od ojca na kilometr waliło alkoholem. Krzyczał coś niezrozumiałego, gdy wzięliśmy go pod ramiona. Z przyzwyczajenia rozejrzałem się po oknach. W każdym stała chociaż jedna sąsiadka, kręcąca z dezaprobatą głową.
Skoro sytuacja była dla nich tak gorsząca, to dlaczego żadna nigdy nikogo nie zawiadomiła? Ani nie pomogła?
Czułem, jak w oczach zbierają mi się łzy. Mogło być jeszcze gorzej? No, mogło. Zrozumiałem to w momencie, gdy na drugiej stronie ulicy zauważyłem czerwoną czuprynę i zarumienione od zimna policzki Gerarda.
Chciałem płakać. Chciałem, kurwa, wyć. Zauważył nas. Widziałem po nim, że wahał się, czy nie podejść, ale ostatecznie odpuścił. I bardzo dobrze, bo chyba bym się spalił ze wstydu. Jakimś cudem zaciągnęliśmy ojca do domu, gdzie od razu zasnął na kanapie we wszystkich ubraniach, jakie miał na sobie. Spojrzałem pytająco na matkę, a ona tylko pokręciła głową. Widziałem łzy w jej oczach i  chciałem zabić tego człowieka. Naprawdę. Mama była jeszcze bardzo młodą, piękną kobietą, a mimo to trwała w tym związku bez przyszłości. Najgorzej było mi z faktem, że to wszystko stało się przez moje pojawienie się na świecie. Bo gdyby nie ja, to nie byłoby tego związku i całego cierpienia, jakie ze sobą niósł.
Nagle ktoś zaczął walić do drzwi, a ja szybko poleciałem je otworzyć, żeby niespodziewany gość nie obudził ojca.

- Gerard? O co chodzi? - czułem, jak się czerwienię. Niekoniecznie chciałem z nim rozmawiać zaraz po tym jak był świadkiem sytuacji sprzed kilku minutach.

- Chciałem zapytać, czy może byś chciał się przejść. - nie patrzył na mnie, tylko na czubki swoich butów. Był cały obsypany śniegiem.

- Nie wiem... - spojrzałem pytająco na matkę, która z ciepłym uśmiechem przysłuchiwała się naszej rozmowie.

- Idź, tylko ubierz się ciepło.

***

Krążyliśmy kilka minut po osiedlu bez kompletnie żadnego słowa. Obaj czuliśmy tę ciężką atmosferę.

- Frank...

- Jeśli chodzi o mojego ojca to tak, tak było zawsze. - kopnąłem jakiś przypadkowy kawałek śniegu.

- W sumie to chciałem zapytać, czy czujesz się już lepiej, ale to dobrze, że zacząłeś ten temat. - momentalnie spoważniał, a ja przyjrzałem mu się zaciekawiony. Czyli nie zamierzał mnie przez to odrzucić?
- No więc jeśli będzie tak... Jak wiesz... No wiesz, o co chodzi - wydawał się zdenerwowany - To chcę, żebyś zawsze wiedział, że możesz do mnie przyjść i... Frank, słuchaj mnie! - stanął przede mną z nadąsaną miną.
- Niezależnie od godziny, czy czegokolwiek. Po prostu zawsze, jasne? I nie patrz tak na mnie, bo znam sytuację w której się znajdujesz. Mój ojciec też się rozpił po śmierci brata. - teraz poświęciłem mu pełnię mojej uwagi. Miał brata?...

- Gerard, przepraszam... Tak cholernie mi przykro...

- W porządku, ja już czasem o tym zapominam. - wzruszył ramionami, ale widziałem łzy w jego oczach. Czyli kłamał. - Mówię ci to po to, żebyś nie myślał, że jesteś w tym wszystkim sam. I że zawsze możesz mi się wyżalić, jeśli akurat najdzie cię na to ochota, bo...

Niespodziewanie dla samego siebie go przytuliłem. I nawet jeśli za chwilę odskoczyłem jak poparzony, to był to dla mnie wielki krok naprzód.




Jeśli jest wam trudno wyobrazić sobie osiedle, na którym mieszkają chłopcy, to spieszę z pomocą:


We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz