49.

553 120 22
                                    

Siedział tam, mój ukochany. Na początku ciężko mi było go dojrzeć, bo otaczał go wianuszek dzieciaków. Pięcio, może siedmioletnich, czyli przedział wiekowy, którego najbardziej nienawidziłem. Powoli, na trzęsących się nogach podszedłem do łóżka, jednak nie za blisko. Nie na tyle, by mógł mnie zobaczyć.

Czarne kosmyki opadały mu na czoło, gdy zaciekle kreślił na kartce twarz jakiegoś piegowatego dzieciaka, któremu uśmiech nie schodził z pyzatej buźki. Wszystkie dzieciaki wyglądały na zaczarowane.

Dopiero po jakichś dwóch minutach zdobyłem się na ciche odchrząknięcie, na co od razu odwrócił się w moją stronę. Na jego wymęczonej twarzy wykwitł najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałem, a było ich już przecież tak wiele...

Dzieciaki jakby zrozumiały intymność tej chwili, bo prysnęły z sali, szurając puchatymi kapciami. A między nami nadal panowała niezręczna cisza, przerywana tylko pikaniem aparatur, do których był podłączony.

Dopiero wtedy pomyślałem, że może powinienem coś dla niego kupić, przygotować się lepiej... Jak zawsze byłem beznadziejny.

- Podejdź, proszę... - wyszeptał tym swoim słodkim głosikiem, na dźwięk którego serce zabiło mi tak cholernie mocno, że aż sam zmartwiłem się swoim stanem.

- Gee... - wychrypiałem, przysiadając się obok niego na łóżku.

Chłopak zachowywał się jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby nigdy nie zaistniała między nami sprzeczka, która prawie doszczętnie zniszczyła tę relację.

- Franuś, nie denerwuj się tak! - powiedział z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, ujmując moją dłoń i głaszcząc jej brzeg kolistymi ruchami.

- Wystraszyłeś mi dzieciaki, a właśnie kończyłem! - poskarżył się, pokazując mi kartkę z niedokończonym portretem. Uśmiechnąłem się lekko, dzieciak był na niej trochę mniej brzydki niż w rzeczywistości.

- Wiesz, dostałem twój list i... Przyjechałem. Chciałem cię przeprosić. - wydukałem, zawstydzony. Wydawało mi się, że przez jego twarz przemknął cień... Przerażenia?

- Ah, list! - roześmiał się nerwowo - Trochę za bardzo się w nim rozrzewniłem, wiem. Ale chociaż wyglądał ładnie, przepisywałem go z pięć razy. - powiedział, teraz już widocznie z siebie zadowolony. Ani na chwilę nie puścił mojej dłoni. - Myślałem, że gdy go dostaniesz... To już będzie po wszystkim... - wyznał, spuszczając wzrok na swoje kolana.

- Po wszystkim?

- No. Że moje serce się zatrzyma, ale chyba... Chyba postanowiło jeszcze chwilę bić, dla ciebie. Bo ja wiedziałem że przyjedziesz! - powiedział pewnie.

I cholera, miał rację.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz