50.

670 120 87
                                    

Rozmawialiśmy ponad dwie godziny, na całe mnóstwo tematów. Nadszedł jednak moment, gdy pielęgniarki kazały mi wyjść. Zauważyłem wtedy cień... Strachu? Może żalu, na twarzy Gee.

-- Jeśli chcesz, wynajmę jakiś pokój i przyjdę jeszcze jutro, Gerard, ja... -- zacząłem, ale Way zatrzymał mnie w pół słowa.

-- Nie, Franiu. Nie chcę już, żebyś oglądał mnie w tym stanie. I nie, nie próbuj dyskutować. -- uciął od razu, gdy zobaczył, ze chcę się wtrącić -- Obiecaj mi, że pojedziesz do domu i odpoczniesz choć trochę od tego wszystkiego. Możesz to dla mnie zrobić, kochanie? Jeszcze się zobaczymy, tego jestem pewien.

I wierzcie lub nie, powiedział to tonem, który choć pozornie wydawał się proszący, tak naprawdę zadziałał jak rozkaz. Popatrzyłem na niego ogromnymi oczami, a on uśmiechnął się szczerze.

-- Nie musisz tak robić, od dawna widzę przecież, że masz piekne oczka. Leć już, bo się wściekną. To miłe kobiety, ale bardzo nerwowe. -- mrugnął do mnie, po czym nieco niepewnie zbliżył się i przyciągnął mnie do pocałunku.

Był jakiś taki... Inny. Bardziej czuły niż przepełniony namiętnością, jak wiele naszych poprzednich. Po wszystkim odsunął się ode mnie z zarumienionymi policzkami i roziskrzonymi oczami.

Uznałem to za idealne pożegnanie, dlatego po prostu odchrząknąłem i podniosłem się, zakładając kurtkę.

-- Frankie? Mogę cię o coś prosić? -- zapytał, a ja od razu gorączkowo pokiwałem. Byłbym w stanie zrobić cokolwiek w tamtym momencie by zechciał.

-- Ubieraj się cieplej, dobrze? Na razie nie mogę Cię pilnować, a nie chcę żebyś się pochorował...

I mimo że liczyłem na coś bardziej spektakularnego, przytaknąłem, uśmiechając się delikatnie.

Wykonał niecierpliwy gest dłonią, po którym rozpoznałem, że wolałby gdybym już opuścił salę. Pomachałem mu niezdarnie na odchodne i wyszedłem na korytarz.

Opuściłem szpital z uśmiechem na ustach i nadzieją wypełniającą moje serce.

***

Przyjechałem do domu bardzo późno. Mama chciała ze mną porozmawiać na temat wizyty u Gerarda, ale szybko wymówiłem się zmęczeniem. Zrozumiała i choć niezbyt zachwycona kompletnym brakiem informacji, puściła mnie na górę.

Od razu po przekroczeniu progu mojego pokoju, rzuciłem się w pachnącą świeżością pościel.
Zamruczałem z zadowoleniem, przeciągając się w niej jak kot. Od razu pomyślałem, że ten zapach podobałby się Gerardowi; przypominał mi ten, który często unosił się z kwiatów przy "naszym" jeziorze. Gee często o nim wspominał, ale wtedy nie zwracałem na to aż takiej uwagi.

Byłem do tego stopnia wykończony, że postanowiłem przełożyć prysznic na poranek. Zmusiłem się tylko by skopać moje ciężkie buty pod łóżko. Upadły na podłogę z głuchym tąpnięciem, które mnie usatysfakcjonowało.

I choć wydawało mi się, że po wszystkich wydarzeniach tego dnia zasnę spokojnie, nie byłem w stanie. Moją głowę nawiedziła gonitwa myśli, które nie chciały ustać nawet na sekundę.

Co chwilę wpatrywałem się w okno, przy którym zwykłem siedzieć gdy on jeszcze tu był. Teraz nie spodziewałem się zobaczyć jego twarzy, ale... Samo wspomnienie uśmiechu tego aniołka nieco mnie uspokajało.

Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że w szafie nadal powinienem mieć trochę jego rzeczy z czasów, gdy przesiadywał w moim domu częściej, niż u siebie. Powolnie zsunąłem się z łóżka i przetarłem zmęczone oczy. Dopiero zetknięcie stóp z zimnymi panelami nieco wyrwało mnie z letargu.

Ziewnąłem przeciągle, po czym otworzyłem drzwi starej, dębowej szafy i przykucnąłem przy niej, by z samego dna wysunąć kartonowe pudełko. Na zewnętrznej stronie wypisałem moim koślawym pismem 'Gee'. W razie gdyby chciał je zabrać, albo... Gdyby nastąpił moment taki jak ten i po prostu potrzebowałbym mieć przy sobie coś, co do niego należy. Padło na duży, wzorzysty sweter. Szybko go na siebie zarzuciłem i wtuliłem się, zupełnie jakby to on nagle pojawił się przy mnie. Nic takiego nie nastąpiło, rzecz jasna.

Zanim jednak odszedłem, wyjąłem z dna pudła jeszcze ramkę z naszym wspólnym zdjęciem. Zostało zrobione przez Donnę, podczas naszego wypadu do ich domku w lesie. Znajdowaliśmy się tam na kanapie, otuleni w koce. W naszych dłoniach spoczywały kubki z gorącym kakao, którego słodki smak pamiętam po dziś dzień. Gerard patrzył ze szczerym uśmiechem w obiektyw, a ja wpatrywałem się w niego z uwielbieniem w oczach.

Nawet nie zauważyłem, gdy pojedyncza łza spadła na ramkę. Tyle czasu spędziliśmy na bezsensowych sporach... A przecież przez ten czas mogliśmy siedzieć zawinięci w te same koce i oglądać jakieś głupie filmy...

***

Wróciłem do łóżka już z dużo lepszym nastrojem. Zdałem sobie sprawę, że przecież dziś znów go zobaczyłem, że nic się u niego tak naprawdę nie zmieniło i że... Walczył. Nadal walczył.

Obiecałem sobie, że jeszcze w tym tygodniu go odwiedzę. Może kupię mu kwiaty i jakąś ciekawą książkę? Albo kasetę z filmem?...

Zanim jednak przemyślałem to do końca, nareszcie spokojnie zasnąłem. Chyba sam przywołany w myślach obraz jego roześmianej buzi dał mi to niesamowite poczucie bezpieczeństwa. No i rzecz jasna jego sweter, w który wtuliłem nos.

Spałem jednak zaledwie godzinę. Po tym czasie usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Podniosłem go z etażerki i bez patrzenia na ekran, odebrałem

-- Ha...Halo? -- wydukałem zachrypniętym głosem.

-- Frank? Ja... Ja nie wiem jak ci... Jak ci to powiedzieć... Ale Gee... On...

Ale Donna nawet nie musiała konczyć. Ja już wiedziałem.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz