Epilog, część 2

703 116 66
                                    


Odnalazłem ten dziennik całkowitym przypadkiem, gdy porządkowałem swoje klamoty przed wyprowadzką.

Jestem już starym człowiekiem i bardzo się wzruszam przy najmniejszym wspomnieniu z przeszłości, a każdy przypływ nostalgii gotów jest wprawić mnie w okropny nastrój na kilka kolejnych miesięcy. Tak samo było z tym pamiętnikiem, w którym teraz chciałbym zapisać ostatnią kartkę i pozbyć się go na zawsze, by już nigdy nie wypłynął na wierzch mojej świadomości.

Przeczytałem na nowo całą historię mojej młodości, a przynajmniej jej najważniejszego etapu, w którym byłem bliski odnalezienia samego siebie. Okazało się jednak, że przez większą część mojego życia byłem zbyt głupi i ślepy by zrozumieć, co tak naprawdę huragan Way chciał mi wytłumaczyć swoimi czynami. Gdybym tylko wtedy go posłuchał, wszystko mogło potoczyć się inaczej; mogłem być szczęśliwy i korzystać z młodości, a nie utknąć w Belleville na pół wieku, przez cały czas czując, że coś robię nie tak.

Ale, ale. Zanim znów się rozpiszę i nie dojdziemy z tym do żadnej konkluzji, chciałbym choć trochę naszkicować obraz mojej obecnej sytuacji życiowej.

Rozwiodłem się z Jamią. Pewnie wszystko od samego początku na to wskazywało, choć ja zdawałem się ślepy na wszystkie znaki. Ostatecznie nasz brak porozumienia zaważył na rozstaniu, choć ostatnimi siłami próbowaliśmy to wszystko posklejać, chociażby dla dobra naszych dzieci (z czasem zacząłem jednak myśleć, że był to tylko egoistyczny lęk, że zostaniemy sami na starość...). Ale dzieci nie pozostają dziećmi na zawsze — cała trójka dorosła i poszła na wymarzone uniwersytety. Byłem z nich bardzo dumny, ja nigdy nie wykazywałem się specjalnym talentem do nauki. Zapewne mieli to po matce, która jedynie ciążą zaprzepaściła sobie szanse na lepszą przyszłość. Z czasem zacząłem rozumieć, że zniszczyłem jej życie. Nie wyglądało jednak na to, że ma zamiar mi to wypominać - Jamia była cudowną kobietą, która nigdy nie obwiniałaby innego człowieka za swoje wybory.

Rozstaliśmy się w zgodzie. Decyzja o rozwodzie zapadła podczas pewnej długiej, szczerej rozmowy, podczas której każde z nas uroniło kilka łez. Nic w tym dziwnego, w końcu kto nie płakałby nad swoim zmarnowanym życiem? Gdyby nie dzieci (które uważam za jedyne, co nam się wspólnie udało), już dawno bym się powiesił.

To ja postanowiłem się wyprowadzić, chociażby z szacunku dla matki moich dzieci. Dom zbudowaliśmy wspólnymi siłami i dochodami, ale nie obchodził mnie teraz. Może i oszalałem, ale nareszcie czułem się, jakby ktoś otworzył drzwiczki od klatki, w której mnie przetrzymywał. Zebrałem swoje ubrania i pamiątki w zaledwie dwie walizki, po czym pożegnałem się z byłą żoną i wpakowałem cały swój dobytek do bagażnika samochodu.

Jamia pomachała mi jeszcze od progu, a ja przez chwilę obserwowałem jej zmartwiona, posiekaną zmarszczkami twarz, zanim uniosłem dłoń i uśmiechnąłem się delikatnie. To nie tak, że nie bolało mnie rozstanie - spędziliśmy ze sobą wiele cudownych chwil i nie chciałem wymazywać ich ze swojej pamięci, ale równocześnie miałem już dość sprawiania pozorów. Zrozumiałem to, gdy odpaliłem samochód i wyjechałem z podjazdu, a w radiu rozbrzmiało "Killer Queen". Początkowo znów poczułem to dziwne kłucie w sercu, na wspomnienie żółtowłosego młodzieńca, który z wielkim entuzjazmem wyśpiewywał refreny wraz z Freddiem Mercurym, gdy wracaliśmy ze wspólnej wycieczki do domku w lesie. Po chwili jednak, to uczucie zupełnie zmieniło swój charakter. Na moje wąskie wargi wkradł się uśmiech, a po chwili nabrałem odwagi na rozpoczęcie nowego życia.

Przy refrenie wtórowałem już wokaliście Queen z całych moich sił.

***

— Sam nie wiem, czy to dobry pomysł...

Starszy mężczyzna ubrany w ciemny płaszcz stał na moście i wpatrywał się  w różowawe niebo na horyzoncie. Młodszy człowiek przy nim nerwowo przystąpił z nogi na nogę. Dość dziecinne zachowanie, ale właśnie takim się cechował i ujął Franka, gdy ten poszukiwał menadżera.

— Panie Iero, ja rozumiem, że po  dość osobiste, ale... Czy wszystkie pańskie historie właśnie takie nie są? — zapytał, wzbudzając tym samym rozbawienie we Franku.

— Są, Max, ale żadna z nich nie opowiada bezpośrednio o mnie. — odparł, wzdychając ciężko — Poza tym miałem może piętnaście lat, gdy zacząłem pisać ten dziennik. Zero w nim stylu. — stwierdził, otulając się dokładniej połami płaszcza — Zastanowię się, okej? Nie mówię nie. A teraz, mój drogi... Pójdź po kawę, jeśli łaska. — poprosił, na co chłopak od razu gorączkowo pokiwał i pobiegł w stronę automatu.

Frank uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową, wyciągając z kieszeni płaszcza mały, błękitny pamiętnik. Przesunął pomarszczoną dłonią po zwycieranej i nadjedzonej przez ząb czasu okładce, wzdychając ciężko.

Czasem nadal do tego wracał, ale już coraz rzadziej. Owe wspomnienia wytłoczone były w jego pamięci i nie było szans, by zapomniał o chociażby jednej historii, które przeżył z Gerardem Wayem. Były integralną częścią jego i jego nowego życia, które wiódł głównie dzięki zaszczepionym w niego przez Gerarda przekonaniom. 

Nie miał dużo czasu, ale zdecydowanie podjął już decyzję. Potrzebował po prostu chwili, by się z nim pożegnać.

Uniósł zeszyt do swoich ust i złożył delikatny pocałunek na okładce, po czym z zaskakującą jak na takiego staruszka gracją, cisnął go przed siebie, wprost do oceanu. Jeszcze przez chwilę mógł podziwiać dryfującą po powierzchni okładkę, ale zaraz ciężar przeważył i pamiętnik zupełnie zniknął mu z oczu. Frank ukradkiem pomachał i otarł spływającą po policzku łzę, gdy obok niego pojawił się Max z kawą w styropianowym kubku, drżąc z zimna.

— I... I jak? — zapytał, szczękając zębami.

— Myślę, że mam pomysł na nową historię. Chodź, pogadamy o niej. — poprosił, uśmiechając się przyjaźnie i wyprzedzając młodzieńca, który od razu za nim podreptał.

A on? On nareszcie czuł się w pełni pogodzony z przeszłością.

We must kill a blue birdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz