6.

10.5K 300 28
                                    

W pracy zrobił się bajzel. Katie potrzebowała naszej pomocy, bo została w sekretariacie sama. Zaczął się sezon przedświąteczny. Wszyscy poszli na urlopy. Sama miałam ochotę wziąć wolne, ale powinnam zaplanować je wcześniej. Moje wypadło na Nowy Rok. Poza tym byłam nowa i musiałam się dostosować do innych. W sumie to lepiej, bo zamierzałam nieźle upić się w Sylwestra. Tak, że kaca będę miała przez tydzień. Przyjadą znajomi, a z nimi nie dało się nie upić. W końcu będziemy wszyscy razem. Jak kiedyś, ale tylko na chwilę. Szkoda, że nasze drogi się rozeszły, ale każdy z nas miał prawo żyć, jak chciał.

Jackie i Ashley zostały same ze sprawami, przez co ciągały mnie po sądach. Jakoś sobie radziłam, ale miałam za mało czasu na porządne przygotowanie się. Nie miałam, kiedy zagłębić się w sprawy ludzi, którym pomagałam. W ostatnim tygodniu było ich z dwadzieścia, co chyba mnie przerosło. Jedną z trzech przegrałam, przez co Jackie stwierdziła, że będę robić za nią papierkową robotę. No bo, przecież pani idealnej nigdy się to nie zdarzyło. Akurat. Olivia opowiadała, że na początku swojej kariery Jackie przegrywała każdą rozprawę.

Wracając do mojej pracy, w praktyce wyglądało to tak, że wszystko miała przeze mnie przygotowane, a jedyne, co musiała zrobić, to iść do sądu i wygrać. Gdy przegrała, oczywiście zgoniła to na mnie. Chyba, jako jedyna za mną nie przepadała. Chociaż przed Matthew i Olivią była dla mnie zadziwiająco miło. Aż nie mogłam się nadziwić, jaka była fałszywa. Czasami grałam na tych samych zasadach, co ona. Nie warto być chamską. Podejrzewałam, że była zła za moje dyżury z Fortmanem i to, że dobrze się z nim dogadywałam. Jak chciała, chętnie mogłam się z nią zamienić. Niech jeszcze odda mi swoją pensję, a nie będę miała z tym żadnego problemu. Nie wiedziałam, o co jej chodziło, ale zachowywała się, jak zazdrosna baba. Matthew nie był jej, miał żonę i dzieci. Jeśli ktoś miałby być o niego zazdrosny, to tylko małżonka. Chociaż nie wiedziałam, jakie były jego relacje z Edison. Może spotykali się po pracy. W pracy też spędzali ze sobą sporo czasu. Może się przyjaźnili, a może było coś więcej. Nie moja sprawa, ale niech nie czuje zagrożenia z mojej strony. Nie zależało mi na bliższej znajomości z Fortmanem. Matt wiele razy został przyłapany u niej w gabinecie. Jackie Marie Edison, bo tak panna kazała się tytułować. Szczupła, wysoka, blondynka. Typ każdego faceta, ale brakowało jej piersi. Znaczy, no były naprawdę małe. Nawet mniejsze od moich, a to ja uważałam, że miałam mały biust. Może to był jej kompleks.

Jackie miała prawie trzydzieści lat i była bez faceta. Nie wiedziałam, czemu, bo nie była brzydka, ale sądziłam, że to przez charakter. Nie potrafiła być bezinteresownie miła dla nikogo. No, chyba że dla Matthew. Byłam ciekawa, ile by z nią wytrzymał w związku? Może byliby idealną parą. Jak widać jego żona, pasowała do niego bardziej, skoro ją wybrał. Na pewno była blondynką. Nie widziałam żadnych zdjęć w jego gabinecie ani na służbowym komputerze, jednak znałam go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że wolał blondynki. Czas się przefarbować. Nie, żartowałam. Nie zależało mi na jego zainteresowaniu. Poza tym dobrze czułam się w swoich ciemnych włosach. W sumie też byłam blondynką, ale mój kolor włosów teraz przypominał sprany brąz. Wszystko przez nieudaną koloryzację. Miały być rude, ale wyszły okropnie i musiałam je zakryć ciemną farbą. Nie zamierzałam więcej eksperymentować ze swoimi włosami.

– Dobrze, że mi pomagasz. - Podała mi akta. – Zostałyśmy z tym same. Jak sobie radzi reszta z archiwizacją?

Na pewno przeklinali, co chwile, widząc sterty akt, które musieli wprowadzić do systemu, później ułożyć i odłożyć na miejsce. Gorzej, jak czegoś w teczce brakowało. Wtedy musieli szukać po całej kancelarii albo zgłosić się do kogoś po kopie dokumentów.

– Nie najlepiej. John wczoraj zostawił im listę spraw na już.

High uwielbiał zrzucać swoją robotę na innych, a później zbierać za nią pochwały. No, chyba że coś było źle. Wtedy od razu zganiał winę na innych. Przychodziło mu to z łatwością. Największy pozer w całej kancelarii. Następny, który się na nim wzorował to Nathan. Przyjdzie do pokoju, ponarzeka na swoją pracę i zostawi kilka teczek, po czym wyjdzie. I nie wiedziałaś, czy miałaś coś z tym zrobić, czy mu oddać. Dopiero, jak przyjdzie drugi raz zapytać, czy zrobione wiedziałaś już, że musiałaś się za to wziąć. Jakby od razu nie mógł powiedzieć, że trzeba to zrobić. Ale nie, on wolał powiedzieć później, że inni pomagali mu sami z siebie. Ci dwaj zginęliby, gdyby mieli własne kancelarie. Albo płaciliby swoim sekretarkom niezłą kasę za robienie wszystkiego za nich.

– To kutas – burknęła. – Miał się zając sprawą Carterów dwa tygodnie temu!

W sprawę Carterów zaangażowani byli wszyscy prawnicy z kancelarii. Chodziło o rozboje, zabójstwa i handel ludźmi. Wcale nie chodziło o kobiety, które sprzedawali do burdeli, a o narządy. Przerażało mnie to. Miałam nadzieję, że w swojej karierze adwokackiej nigdy nie dostanę takiej sprawy. Trudno byłoby bronić kogoś takiego, w tej sytuacji wolałabym być tą drugą stroną. Ale jak wiadomo, w naszym zawodzie nie zawsze można rozpoznać, kto był tym dobrym, a obrona należała się każdemu. Tym bardziej że dużo za to płacił.

– Zaczął. Louisa powiedziała, że nawet nie zamierza się w to angażować.

Podziwiałam Lou, że przeczytała protokoły przesłuchań. Ja nawet nie chciałam otworzyć teczki. To okropna rzeźnia. Nie mieli skrupułów w szczegółowym opisie swoich przestępstw.

– Typowe dla niego. Jak oni razem wytrzymują dyżury? Louisa nie wygląda na zadowoloną, gdy go widzi.

– Tylko marzy o ich wspólnych dyżurach. - Zaśmiałam się.

Na samo wspomnienie miny Lou, gdy przychodziła do pracy, wiedząc, co ją czekało, chciało mi się śmiać. Chyba nikt, aż tak bardzo wtedy nie marzył, żeby osiem godzin zleciało, jak najszybciej. Jak tak dalej pójdzie, będzie robić wszystko za Johnego, a on będzie mógł jej parzyć kawę i chwalić się, czego to on nie zrobił i czemu innym zajmowało to tyle czasu.

Nie miałam nawet chwili na wyjście na lunch. Tom przyniósł mi kanapkę, którą zjadałam przy biurku.

– Herbatę chcesz? - Spojrzał na mnie.

– Oczywiście. - Uśmiechnęłam się. – Macie przerwę?

– Kiedy Louisa mówi, szanuj pracę, to nie masz nic do gadania. - Postawił mój kubek na biurku. – Siedzą z Alice w kuchni i marudzą.

– Dzięki za jedzonko.

Gdyby nie on pewnie do końca dnia siedziałabym tutaj głodna.

– Odwdzięczysz się kawą w przyszłym tygodniu.

Do siedemnastej siedziałam nad pocztą. Przyszły pisma z wyrokami i terminami rozpraw. Wszystko trzeba było uzupełnić w grafik. Na przyszły tydzień wyszło dwadzieścia spraw. Będzie ciężko.

Z kancelarii wyszłam po piątej. W drodze minęłam wszystkich, którzy już wyjeżdżali z parkingu. Wyszli wcześniej ode mnie. Została tylko Ashley. Nawet Fortman już dawno się zmył. Może śpieszyło mu się do dzieci. Musiało być fajnie mieć swoją rodzinę, mieć do kogo wracać. Chciałabym mieć faceta, który czekałby na mój powrót albo martwił się, że nie było mnie na czas. Ale jeszcze nie teraz. Byłam młoda, chciałam bawić się życiem, póki mogłam, ale czy to nie znaczyło, że coś innego umykało mi przez palce? Co, jeśli teraz była idealna pora na miłość? Tylko z kim, skoro odkąd zaczęłam pracę, nie spotykałam się z żadnym facetem. Potrzebowałam seksu, a nawet nie miałam go z kim uprawiać. Niedługo będę chodzić sfrustrowana. Jedyne na, co miałam ochotę po powrocie do domu to sen. Stwierdziłam, że kąpiel mogła poczekać i zrobię to, gdy wstanę.

Chciałam kochać...[ ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz