*pół roku później*
*Luna*
Ostatnie miesiące były najtrudniejszym momentem mojego życia. Rozprawy, testy i wszelkie formalności pochłonęły cały mój świat, zostawiając jedynie małą cząstkę prawdziwej Luny, która miała czas dla chłopaka i przyjaciół. Całe trzy miesiące walki wystarczyły, abym opuszczając salę sądową, myślała tylko o końcu tej masakry, jaką stało się moje życie. Niestety był to dopiero początek. Informacja o żyjącej Sol Benson rozniosła się po mieście w błyskawicznym tempie, dlatego już tego samego dnia, pod moim domem pojawiło się kilkadziesiąt ludzi z kamerami i mikrofonami. Czułam się jak jakaś atrakcja, na której ludzie chcieli tylko zarobić, ale w końcu tak przecież było. Cały majątek, który był niegdyś własnością Pani Sharon, należał do mnie, ale szczerze mówiąc z każdym dniem zaczynałam żałować tego, że zdecydowałam się o niego ubiegać. Może i byłam niewiarygodnie bogata i ustawiona do końca życia, ale brakowało mi mojej zwyczajności. Normalne wyjście z domu przestało być możliwe, a przytulny dom stał się klatką, w której zostałam uwięziona. Na szczęście u mojego boku pozostały te same osoby, które wspierały mnie już od dawna. Osoby, które zamiast młodej milionerki widziały we mnie Lunę. Osoby, dla których byłam tą samą córką, dziewczyną i przyjaciółką, co wcześniej. Osoby, bez których przetrwanie ostatnich kilku miesięcy, byłoby niemożliwe.
~
Spojrzałam na zegarek i orientując się, że do wyjścia pozostało mi jeszcze kilka minut, odetchnęłam z ulgą. Wsunęłam na rękę delikatną, srebrną bransoletkę, którą mimo moich protestów, Matteo sprezentował mi jakiś czas temu i spojrzałam w lustro. Przejechałam dłonią po rozkloszowanej, szarej sukience, którą miałam na sobie i westchnęłam ciężko.
- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - mruknęłam pod nosem i zakładając torebkę na ramię, ruszyłam w stronę wyjścia.
Opanowane niemal do perfekcji umiejętności chodzenia w szpilkach, pozwoliły mi bezpiecznie zejść po ogromnych schodach, mieszczących się w przestronnym hallu rezydencji. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam na zewnątrz, uprzednio zamykając za sobą drzwi. Minęłam pokaźnych rozmiarów ogród i dotarłam do zaparkowanego na podjeździe czarnego porsche, przy którym stał mój szofer, na którego zatrudnienie nalegała moja ciotka. Mężczyzna otworzył przede mną drzwi, za co podziękowałam mu szczerym uśmiechem i zajęłam miejsce w samochodzie. Zaledwie kilkoma ruchami dłoni poprawiłam sukienkę i wyczekująco spojrzałam w stronę kierowcy, dając mu znak, że może ruszać.
Na miejsce dotarliśmy zaledwie kilka minut później, gdzie pożegnałam się z mężczyzną i ruszyłam w stronę dużych, przeszklonych drzwi, na których przyklejona była niewielka kartka, uprzedzająca ewentualnych gości o chwilowym zamknięciu lokalu. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie rozumiejąc co tak ważnego chciała powiedzieć nam Tamara, że musiała zmyślić jakąś historyjkę o awarii prądu w Rollerze. Pchnęłam masywne drzwi i weszłam do ciemnego korytarza, w którym nie paliło się żadne światło zapewne ze względu na to małe kłamstwo. Nie chcąc psuć planu dziewczyny, wyjęłam telefon z torebki i posługując się jego światłem, ruszyłam w stronę baru. Gdy przekroczyłam próg tego sporego pomieszczenia, reflektor padający na scenę, zaświecił się. Zmarszczyłam lekko brwi, dostrzegając Matteo stojącego w jego blasku. Zaledwie chwilę później rozbłysnęły również dużo delikatniejsze światełka, zawieszone na ceglanych ścianach, oświetlając tym samym twarze zebranych w pomieszczeniu gości. Moi rodzice, przyjaciele, a nawet Simon siedzieli na wysokich krzesłach, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Jam and Roller od zawsze był dla mnie wyjątkowym miejscem. - Matteo zaczął mówić, dlatego spojrzałam w jego stronę, nie przestając jednak zastanawiać się co to wszystko ma znaczyć. - To tu poznałem mojego najlepszego przyjaciela, nauczyłem się jeździć na wrotkach i... pierwszy raz pocałowałem moją dziewczynę. Dlatego właśnie tutaj się znajdujemy. - przerwał na moment, uśmiechając się lekko. - Dzisiejszy dzień należy do jednych z wielu, jakie było i będzie dane nam przeżyć, ale dla mnie jest on szczególnie ważny. Luna, mogę Cię prosić? - zapytał, gestem zapraszając mnie do siebie.
Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, zaczęłam kierować się na oświetloną scenę. Posłałam chłopakowi najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać i zatrzymałam się tuż przed nim. Matteo chwycił mnie za dłonie i spojrzał głęboko w oczy, wywołując tym samym przyjemny dreszcz na mojej skórze.
- Chciałem powiedzieć Ci tutaj przy wszystkich, że jesteś najlepszym, co mogło mnie spotkać w życiu. To dzięki Tobie budzę się z uśmiechem na twarzy i z nim zasypiam. To dzięki Tobie po każdym upadku, podnoszę się dwa razy silniejszy i mam odwagę do walki. Nauczyłaś mnie, że trzeba walczyć o marzenia i o to, co kochamy, dlatego to właśnie robię. - powiedział, puszczając moją dłoń i powoli zaczął wyciągać małe, granatowe pudełeczko z kieszeni ciemnych spodni. - Wiem, że moje życie bez Ciebie nie miałoby najmniejszego sensu, dlatego chcę spędzić z Tobą wszystkie dni, jakie mi zostały. Ale zanim to, muszę zadać Ci jedno, bardzo ważne pytanie. - niemal szepnął, klękając na jedno kolano i uchylił przede mną wieczko pudełeczka. - Uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie i zgodzisz się zostać moją żoną?
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, rozmazując tym samym mój perfekcyjny makijaż, ale nie dbałam o to. Chłopak moich marzeń właśnie mi się oświadczył i ostatnim o czym mogłam myśleć był mój wygląd.
- Jeśli dasz mi czas... powiem „tak" nawet milion razy. - odparłam w końcu, posyłając mu najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
Kiedy chłopak zakładał mi pierścionek na palec, w całym pomieszczeniu rozległy się głośne brawa, a z sufitu zaczęło lecieć kolorowe konfetti. Bez chwili zastanowienia rzuciłam się brunetowi na szyję i złączyłam nasze usta w długim i czułym pocałunku, który jak dla mnie mógłby trwać co najmniej wieczność. Gdy oderwaliśmy się od siebie, oparłam głowę na jego ramieniu i nie odsuwając się od niego, zaczęłam moczyć łzami jego koszulę.
- Kocham Cię. - szepnęłam mu na ucho, pociągając nosem. - Tak mocno, jak jeszcze nikt nikogo nie kochał.
- Z wyjątkiem mnie. - odparł, ocierając moje mokre od łez policzki.
- To dlatego byłeś taki dziwny ostatnio? - zaśmiałam się cicho, wspominając minione dni.
- Zauważyłaś? - westchnął, kręcąc głową. - Chyba nie jestem zbyt dobrym aktorem.
- Chyba nie. - odparłam, marszcząc nos i delikatnie przytuliłam się do jego boku. - Ale dziękuję, że jesteś.
- Zawsze będę. - uśmiechnął się i złożył na moim czole krótki pocałunek.
Mimo, że wokół znajdowało się wiele gratulujących nam osób, ten moment był tylko nasz. Mogliśmy cieszyć się sobą nawzajem, wiedząc, że druga osoba pozostanie z nami już do końca. Bowiem miłość zmieniła wszystko. Połączyła serca, które od zawsze były sobie przeznaczone i mimo bólu, który zadała nam wszystkim, stała się jedynym powodem naszego prawdziwego szczęścia. Szczęścia, które pozostanie z nami już na zawsze.
_____________________
80! Nie potrafię wyjść z zaskoczenia jakim cudem ta książka już się skończyła. Pisałam ją jedenaście miesięcy i po tym wszystkim będzie mi ciężko ją tak po prostu zostawić. Mimo to pamiętajcie, że ta historia się nie kończy. Życie Luny, Matteo i całej reszty wciąż trwa, ale swoją historię będą tworzyć już bez mojego udziału.
Mogłabym napisać tu jeszcze wiele, ale postanowiłam zostawić to na podziękowania, które pojawią się już wkrótce i byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście je również przeczytali. Jak zawsze proszę również o zostawienie jakiegokolwiek śladu w postaci gwiazdki czy komentarza. Jestem naprawdę ciekawa waszych odczuć względem rozdziału i całej książki.
Kocham
CZYTASZ
Amor Cambia Todo | Lutteo ✅
FanficLuna Valente to siedemnastoletnia brunetka o zielonych oczach, mieszkająca wraz z rodzicami w Argentynie. Jej pasją jest jazda i taniec na wrotkach. Rok temu musiała zostawić swoje poukładane życie w Cancun i wyjechać do Buenos Aires, gdzie nie znał...