Rozdział 8

8K 199 10
                                    

Pov.Shawn

Wiedziałem,że pewnie ten lama Nath miał racje,ale mimo to poszukam jej. Nie chce jej zostawiać teraz samej. Wiedziałem też,że nie odeszła daleko. Bo niby gdzie? Miejsce,w  którym byliśmy było oddalone od miasta i ludnośći ze względów bezpieczeństwa naszego i ich.

Nie zauważalnie opuściłem pole bitwy i wytężyłem zmysły w celu znalezienia mojego skarba.

Szukałem z piętnaście minut i znalazłem jej zapach. Zacząłem podążać drogą wyznaczoną przez słodką woń mojej przeznaczonej.

Przeznaczonej...jak to pięknie brzmi.

Siedziała oparta o drzewo na miękkim mchu. Wiatr powiewał w jej piękne kasztanowe włosy. To MÓJ ideał.

Podszedłem do niej po cichu,aby jej nie przestraszyć a następnie przytulić.

Poczułem zapach słonych łez na co mój wilk momentalnie zaskomlał.

Pov.Delaine
Shawn usiadł koło mnie i mnie przytulił. Nie miałam nic przeciwko, brakowało mi bliskości.

-Skarbie wilki giną codziennie. Twoje łzy tego nie zmienią, więc przestań płakać, bo są zbyt cenne.

-Dlaczego nie mówisz,że będzie dobrze? Lub coś w tym pieprzonym stylu?

Wszyscy zawsze to mówią jakby nie widzieli jakie kłamstwa wypływają z ich ust.

-Bo nie zawsze będzie dobrze a ja nienawidzę kłamać. Chcesz to usłyszeć?

-Nie. Nigdy więcej.-powiedziałam stanowczo

-Kochanie,wszyscy się martwią a najbardziej zbuntowani. Nie licząc mnie oczywiście.

-Nie mam zamiaru tam wrócić-warknął na moje słowa ,więc zaczęłam wyjaśniać-Nie moge tak poprostu tam iść. Jak ja mam im spojrzeć w oczy? Jestem ich alfą a...-przerwał mi.

-Oni o ciebie walczyli. Del,każdy z nich wie i wiedział na co się pisze robili to w interesie watahy i twojego bezpieczeństwa. Nie obwiniaj się za ich obowiązek.

-Masz racje. Może jednak się do ciebie wprowadze...

Po moich słowach Mendes podniósł mnie z ziemi. Trzymał mnie w mocnym uścisku jakby bał się,że zaraz mu ucieknę.

Pocałował mnie pierw delikatnie ale czując, że odwzajemniam pocałunek zaczął całować mnie bardziej zachłannie i namiętnie.

Oderwałam się i wtuliłam w jego tors. Czułam się bezpiecznie.

-Wracajmy kochanie.

******************************

Ogłosiliśmy wszystkim,że wprowadzam się do watahy krwistego księżyca. Będę za nimi tęsknić. Szczególnie za moim głupkowatym bratem i moimi przyjaciółmi.

Prawie całe moje życie tam mieszkałam,a teraz tak nagle miało się to zmienić. Boje się,że nowa wataha mnie nie zaakceptuje i nie podołam obowiązkom luny. Co prawda byłam nią ale przez krótki okres czasu, więc za dużo roboty to ja nie miałam.

Zbuntowani nie byli zadowoleni i zadeklarowali mi,że nawet jeśli Shawn będzie ich alfą zawsze ja będę miała ostateczną decyzję w stosunku do nich. To naprawdę lojalne wobec mnie i...urocze. Zwłaszcza,że to podchodzi pod sprzeciwianie się alfie co jest sprzeczne z naszą naturą.

Po powrocie do domu spakowałam walizki i powiadomiłam Aly o nowej sytuacji zważając na to,że jest w ciąży i nie było jej w miejscu zdarzeń. Aly była mocno  zaskoczona i równocześnie szczęśliwa.

Zeszłam gotowa na dół gdzie mój brat przeprowadzał "poważną" rozmowę z moim przeznaczonym.

Przeznaczonym...jak to pięknie brzmi.

Shawn podszedł do mnie z wykończeniem.

-Jedźmy z tąd. Błagam. Nigdy więcej.-zaśmiałam się na jego słowa.

-Dobrze,chodźmy już.

Jechaliśmy godzinę. Cieszyłam się z tego powodu,ponieważ w niektórych przypadkach jedzie się kilka dni,a ja wolałabym rodzinny dom mieć w miarę blisko.

Staneliśmy przed pięknym nowoczesnym, drewnianym domem. Nie trzeba było wchodzić by zauważyć,że dom jest sporych rozmiarów...dobra...jest ogromny.

Omegi zabrały nasze walizki,zapewne do naszego pokoju.

-Shawn a jak mnie nie zaakceptują?
-Skarbie. Czy tego chcą czy nie jesteś i będziesz naszą luną. Moją królową. Zresztą kto nie okaże ci szacunku poniesie karę.

Gdy weszliśmy do domu powitał nas zapach świeżo pieczonego ciasta.

-Witajcie kochani!-podeszła do nas elegancko ubrana kobieta. Jej blond włosy spięte były w wysokiego koka a na ustach widniał promienny uśmiech.
-Dzień dobry Pani, nazywam się Delaine
-Jakie piękne imię. Ty pewnie jesteś mate mojego kochanego synka. W końcu jakaś porządna kobieta!-w końcu? Były jakieś przedemną. Pogadam sobie z nim.
-Bardzo mi miło prosze pani.
-Oh. Co tak oficjalnie. To tylko mnie postarza. Mów mi Elizabeth kochanie.
-Z wielką chęcią...Elizabeth

Podszedł do nas wysoki mężczyzna. Włosy miał czarne, gdzie nie gdzie z siwymi pasemkami.

-Witam. Nazywam się Josh. Jestem ojcem Shawna.
-Dzień dobry prosze Pana. Delaine
-Mów mi po imieniu prosze. Czuję się staro.
-Dobrze-Josh przytulił mnie co odwzajemniłam. Shawn warknął groźnie. Naprawdę? Zazdrosnym o własnego ojca?
-Spokojnie synu ja już mam swoje przeznaczenie.-mówiąc to przyciągnął w zaborczym uścisku Elizabeth i pocałował ją w policzek.

Cieszę się,że Shawn wychowany został w kochającej i pełnej rodzinie. Niektórzy nie mają takiego szczęścia.

Reszta po południa zleciała nam na piciu kawy i zajadanie się jabłecznikiem domowej roboty,który swoją drogą był przepyszny. Elizabeth naprawdę ma talent cukierniczy.

Śmialiśmy się i rozmawialiśmy. Czułam się tak beztrosko i bezpiecznie. Cieszyłam się też,że zostałam tak ciepło przyjęta przez rodziców mendesa. Jestem szczęśliwa.



Elo wilczki i jest kolejny. Przepraszam,że tak długo nie było rozdziału,ale sami rozumiecie nauka i te sprawy.
Zostawcie po sobie prosze gwiazdkę lub komentarz. Tak dla motywacji ;)
Dziś krótszy
Słów:828
Do przeczytania!
~Saszka5628~

Nikomu Cię nie oddam! Jesteś Moja! [s.m]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz