Rozdział 30

3.6K 127 5
                                    

Pov.Delaine

Wbiegliśmy właśnie na porządny skoszony teren,który mógł sobie liczyć nawet dwa hektary. Jeśli właściciele nie mieli zamiaru z niego korzystać,głupotą było w ogóle inwestować w tak duży teren. Piękny,ale co za tym idzie cholernie drogi. Do tego nie używany. Rozglądnęłam się i podniosłam dwa duże patyki. Przeszłam parę metrów,by położyć je na przeciwko siebie w odległości trzech metrów.

-Tu już macie jedną bramkę.-Krzyknęłam i kiwnęłam głową na przeciwko by tak samo ''postawili bramkę''paręnaście metrów dalej. Szybko zrozumieli o co mi chodzi i wykonali polecenie z przyjemnością.

-Składy takie jak zawsze?-Spytał z cwaniackim uśmiechem Josh. Skubany był jednym z najlepszych zawodników z watahy jeśli chodziło o piłkę nożną,ale nie dam się ograć. Zawsze stara się być o krok do przodu w sporcie przed wszystkimi,ale ja bez najmniejszych trudności  mu dorównuje.

-Rozniesiemy cię.-Powiedziałam pół żartem,ale jednak z determinacją.

-Jest jeden sposób,by się przekonać.-Uniósł ręce w górze i poszedł na środek boiska. Zaraz za nim poszedł Dante,on też grał rewelacyjnie,a w meczach zawsze był w moim składzie. Darzyłam go naprawdę wielką sympatią. Był moim przyjacielem jak James czy Callum i jego lojalność i oddanie było nie powtarzalne. Nie znam drugiej tak honorowej i szlachetnej osoby. Każdego dnia na każdym kroku okazywał i udowadniał swoją lojalność wobec stada i mnie o wiele bardziej ''dobitnie'' niż inne wilki,a tu naprawdę wszyscy są oddani. Cóż swoim wiernym postępowaniem bije resztę na głowę

 Dante rozpoczął grę pierwszym dzisiaj podaniem. Seria fauli,przewrotek,wślizgów i akcji,aż w końcu po raz czwarty dostałam piłkę. Podałam szybko Leo,który kiwając Coltona podał do Dantego,Dante znowu do mnie i zakończyłam akcję pięknym golem w lewy górny róg bramki.

-Oh yeah!-Krzyknęłam w śmiechu krzycząc z moją drużyną i czerpałam ogromną satysfakcję z krzywionej miny Josha. Wszyscy wiedzieli,że to wszystko żarty,no ale jednak gol to gol. Jeszcze nie koniec meczu, wszystko się może zdarzyć dlatego lepiej teraz pocieszyć się na zapas.

Już mieliśmy wracać na pozycje,gdy nagle wszyscy łącznie ze mną stanęli zamurowani. Zaczęliśmy łapczywie wciągać powietrze i skupiać się na zapachu.

-Coś jest nie tak.-Szepnął Mike rozglądając się wokół.

-Zawiało wilkiem.-Przytaknęłam Dantemu.

-Gorzej,że nie od nas,a już na pewno nie od Shawna.-Powiedziałam jakby ostrożnie. Obróciłam się do lasu,który był po drugiej stronie ''boiska''. I powoli szłam w jego stronę,ponieważ tam zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Reszta jak na zawołanie dorównała mi kroku i obstawiła tyły. To była taktyka,którą sami sobie stworzyli. Nie liczyło się dla nich ich bezpieczeństwo,za każdym razem chodziło im o mój komfort i moje bezpieczeństwo.Więc gdy tylko dochodziło do takiej sytuacji oni automatycznie traktowali mnie jak jakieś nietykalne bóstwo,którego nikt nie ma prawa skrzywdzić. Na początku tego nie rozumiałam. W końcu oni mnie uratowali,zabili potwora,który niegdyś nazywał się moim chłopakiem. O ironio. Więc to ja powinnam dbać o ich bezpieczeństwo a nie oni o moje i to ja powinnam spłacać dług w ramach podziękowania za ocalenie życia. Jednak z czasem zrozumiałam,że widzieli we mnie godnego przywódce i osobę,którą zobowiązali się chronić jak własne dziecko,jak najcenniejszy skarb jak coś co miało by zapewnić im wieczny spokój i szczęście. Wiele razy powtarzałam im,że jestem zwykła,a okoliczności w jakich zostałam urodzona nic nie zmieniają i nie mają znaczenia. Powiedzieli coś czego na pewno nie zapomnę przez długi czas:

,,Być może i ta pełnia nie ma znaczenia,ale to kim jesteś Pani,już tak. Jeszcze wszystkich uratujesz,jeszcze wszystkich ocalisz. Twoja krew jest naszą krwią."

,,Twoja krew jest naszą krwią"

Od tamtej pory to krótkie zdanie stało się mottem naszej watahy,było jednak specyficzne ze względu na to,że mówiliśmy je tylko w ciężkich i niebezpiecznych sytuacjach lub w chwilach dla nas bardzo wyjątkowych. Jak na przykład w momentach pojednania,wygranej,czy wzmocnieniu naszych więzi przez miłość. Dlatego miało dla nas tak duże znaczenie i byle kto nie mógł tego mówić,tym bardziej o nim wiedzieć. Zwykle,gdy mówiłam ,,Moja krew jest waszą krwią'' chodziło mi o to,by każdy poczuł przynależność do watahy i poczucie bezpieczeństwa. Nikt tu nie jest gorszy czy szykanowany. Nawet rangi o tym nie decydują oprócz rangi alfy-rangi przywódcy. I chociaż bety są szybsze i silniejsze od omeg nigdy nie wpływało to na decyzje. Niższe rangi mają takie same prawa co wyższe rangi. Można nazwać to ideą równości,choć jest to trochę kontrowersyjne zważając na to,że alfa zawsze będzie mieć więcej praw i przywilejów. Gdyby idea równości wpływała także na najwyższą rangę,a bety i omegi miałyby takie same prawa co przywódca zapanował by chaos.

-Alfo!-Krzyknął po głosie rozpoznałam,że Colton. Obróciłam się szybko w jego stronę. Gdy przyjrzałam się uważniej dostrzegłam dwa wilki,schowane za drzewami,które obserwowały nas z daleka,i które z pewnością nie należały do naszych watach.

-Za mną.- Warknęłam i przemieniłam się w biegu. Reszta biegła za mną,wszyscy już przemienieni w wilczych postaciach obstawiali mnie niczym mur,jednak to ja byłam dumnie wysunięta na przodzie biegnąc najszybciej i dopatrując się wroga.

,,Jeszcze wszystkich uratujesz,jeszcze wszystkich ocalisz"

Jeszcze wtedy nie wiedziałam,jak prawdziwe były te słowa.



Do przeczytania!

Słów:753

~Saszka5628~

<3 <3 <3



Nikomu Cię nie oddam! Jesteś Moja! [s.m]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz