"Przeżyliśmy piękną historię"

21.6K 1.2K 1.1K
                                    

Ostatnio dosyć często zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że w najmniej oczekiwanym momencie mojego życia, spotkam własną matkę. Osobę, o której wolałbym zapomnieć. Patrząc na nią najzwyczajniej w świecie, śmiało mogłem stwierdzić, że życie kochało podkładać mi kłody pod nogi. 


- I jeszcze się nie wybudziła? - Spytała smutno moja matka, patrząc na mnie z troską? Dziwne było widzieć coś takiego, zważywszy na to, że przez dwadzieścia trzy lata, nigdy nie spotkałem się z czymś takim z jej strony. 

- Nie - odburknąłem i zaciągnąłem się papierosem. Minęło kilka sekund aż zgasiłem go na własnym nadgarstku. Ostatnio lubiłem to robić. Przyjemne uczucie. 

Od dnia w którym było ognisko w domu Ashton'a i Caitlin minęły dwa dni. Dwa dni, podczas w których Jane leżała na szpitalnym materacu bez jakichkolwiek oznak życia. Podłączona pod przeróżne maszyny i kroplówki. 

- Synku - zaczęła moja matka. Klęknęła przede mną. Żałowałem, że nie mogłem wtopić się w ścianę. Nasze oczy były na jednym poziomie, czego, kurwa, nie mogłem znieść. Nie mogłem, lub nie potrafiłem. - Jane to silna dziewczyna. Spójrz, przez tyle czasu dawała sobie radę i to będąc w ciąży. Teraz też będzie dobrze. 

- Nie pierdol mi, że będzie dobrze, skoro wiesz, że to gówno znaczy - warknąłem i podniosłem się z ziemi, otrzepując moje czarne spodnie od garnituru z piachu. 

Niestety, ale życie leciało dalej, a ja musiałem brać w nim czynny udział. Co za tym szło, nie mogłem całe dnie przebywać z Jane, bo musiałem też pracować, by utrzymać i ją i siebie. W dodatku mieszkanie i wszystkie inne pierdoły. Na moje nieszczęście, jeszcze dziś musiało się odbyć jedno z ważniejszych spotkań firmowych na którym moja obecność była obowiązkowa. 

Nie obdarzając kobiety spojrzeniem, po prostu wróciłem do środka, przeklinając w duchu wszystko, co mnie otaczało. Miałem ochotę rozwalić coś o ścianę. Najlepiej własną głowę. Czułem, jakby głowa zaraz miałaby mi wybuchnąć, przez to pulsowanie w skroniach z którymi nie mogłem sobie poradzić. 

Powoli zmierzałem ponownie do sali, w której ostatnio spędzałem zbyt dużo czasu. Biel pościeli, śnieżnobiałe ściany, ten typowy dla szpitali zapach i wszędzie te maszyny, kable i pikania śniły mi się po nocach. Gdy już miałem nacisnąć na klamkę od sali, rozbrzmiał się mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i nawet nie patrząc, kto dzwonił, odebrałem. Telefon też w sumie miałem ochotę rozwalić. 

- Czego? - Warknąłem ostro. 

- Woah, spokojnie - usłyszałem głos Vanessy. - Cześć. 

- Nie mam czasu - oznajmiłem wyraźnie zirytowany. - Więc jeśli chcesz urządzać sobie pogaduszki, to szukaj psiapsióły gdzieś indziej. 

- Chciałam spytać co z Jane. 

CozJane, cozJane, cozJane, to pytanie ostatnio irytowało mnie chyba najbardziej. Każdy tylko wydzwaniał do mnie, lub pisał sms'y w jakim stanie jest właśnie moja dziewczyna, zamiast ruszyć się tutaj i sprawdzić samemu. 

- Jest nieprzytomna - westchnąłem, zaciskając coraz bardziej dłoń na telefonie. - Muszę kończyć - i rozłączyłem się, nie dając dziewczynie czasu na odpowiedź. 

Z hukiem otworzyłem drzwi do sali, gdzie doktor Murffy sprawdzał właśnie coś przy kroplówce. Gdy tylko usłyszał, że wszedłem odwrócił się w moją stronę z zmęczonym wyrazem twarzy. 

- Dzień dobry - mruknąłem, podchodząc powoli do łóżka na którym leżała Jane. 

- To nie potrwa już długo - pokręcił głową na boki. 

Wybacz, ale wciąż cię kocham ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz