Epilog

27.8K 1.6K 1.1K
                                    

Ze łzami w oczach biegłem do miejsca w którym to wszystko się zaczęło. Nie, nie nasza znajomość. Do miejsca, gdzie wyznaliśmy sobie co czujemy. Na polanie nie byłem od czasu... no właśnie. Bardzo dawno. Ostatnio, gdy próbowaliśmy dostać się tu z Jane, nie udało nam się, bo ta źle się poczuła i chciała wracać do domu. 

Teraz sam biegnąc, przedzierałem się przez chaszcze. Wszystko się zmieniło. Dosłownie W S Z Y S T K O. Nic nie przypominało tej starej, naszej polany. 

Gdy w końcu dotarłem na miejsce, poczułem ścisk w sercu. Niemiłosierny. Upadłem na kolana, rozglądając się nerwowo dookoła. Zaczynałem popadać w paranoje. 

  - Cholernie chcę, żebyś była moja. Ale wiem, że cię zniszczę. A to by mnie zabiło - powiedziałem, a kolor odpłynęły z twarzy dziewczyny. - Ale wiem też, że nie potrafię z Ciebie tak po prostu zrezygnować. - powiedziałem po chwili i wpiłem się w jej usta. 

Zacisnąłem oczy, czując rozsadzający moją czaszkę ból. 

 - Jake, ja cię kocham.  

Od jej śmierci minęło kilka dni. Od tego czasu nie byłem ani razu w domu. Ani w szpitalu. Nie potrafiłem tam iść. Całe dnie znowu spędzałem w barze użalając się nad sobą. Nie wiedziałem, jak mam teraz żyć. Tylko na noc, wracałem do domu. Luke starał się mnie ogarnąć, gdy pijany wracałem do jego mieszkania, choć sam był załamany. Oboje straciliśmy dziewczynę, którą kochaliśmy. 

Tylko, że to ja nienawidziłem ją pierwszy. 

To ja, wchodziłem do jej pokoju przez okno pierwszy, gdy jej brat już spał.

To ja pierwszy wyznałem jej miłość. 

To ja byłem jej pierwszym. 

To mnie kochała jako pierwszego. 

Spojrzałem na swoje powoli gojące się kostki rąk i pokręciłem z niedowierzaniem głową. Szybko wyciągnąłem z kieszeni zapałki po czym rozłożyłem biały lampion, który kupiłem przed kilkoma minutami w sklepie. 

- Może powinniśmy kupić lampion - mruknęła i również przykucnęła obok szarej płyty.

- Co?

- Kiedyś słyszałam, że gdy puścisz palący się lampion, na zawsze żegnasz się z przeszłością. Może to by ci pomogło? 

I to właśnie zamierzałem zrobić. Raz na zawsze pożegnać się z przeszłością, choć jeszcze nie byłem pewny jak to zrobię. Nie wierzyłem w to, że ten pierdolony lampion potrafi zabrać mój ból i tęsknotę za kimś, kto nigdy już nie wróci. 

Nie wróci, choć miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Jeśli istnieje życie po śmierci, to naprawdę chciałbym przeżyć taką historię jeszcze raz. Z Jane.

Byleby nie z takim zakończeniem. 

***

Wszedłem do szpitala. W końcu po kilku dniach pojawiłem się tam. Bo kiedyś w końcu musiałem zobaczyć swoje dziecko. Nie wiedziałem, jak zachowam się, gdy je zobaczę. 

To w końcu one zabrało mi narzeczoną. 

- Co pan tutaj robi? - Usłyszałem za sobą znajomy głos Murffy'ego. Odwróciłem się, mierząc go wściekłym spojrzeniem. 

- Przyszedłem zobaczyć moje dziecko - warknąłem, zaciskając pięści. Widząc tego człowieka, ogarnęła mnie niesamowita złość. Na wszystko i wszystkich. 

- Teraz się nagle panu przypomniało - skinął głową, wzdychając głęboko. - Zapraszam za mną. Zaprowadzę pana do synka. 

Synka. Miałem synka. Słysząc to, nie poczułem nic szczególnego. Może tylko łzy zbierające się w moich oczach. 

Skinąłem głową i ruszyłem za Murffym, który żwawym krokiem podążał w nieznanym mi kierunku. Z sekundy na sekundę coraz bardziej zaczęły mi się pocić ręce. 

- Pana syn jest w ciężkim stanie, choć aktualnie jego stan jest stabilny. Urodził się sporo czasu przed terminem - tłumaczył mi wszystko lekarz, choć gdy doszliśmy do sali w której stał inkubator, a ja przez szybę widziałem małe dziecko, wyłączyłem się. - Proszę ubrać fartuch - wskazał palcem na wieszak z zielonymi fartuchami. Pośpiesznie skinąłem głową i szybko narzuciłem na siebie to gówno. - Ma pan pięć minut. 

I zostawił mnie. A ja jak debil patrzyłem się przez szybę na inkubator, w którym leżało moje dziecko. Mój syn. W końcu otrząsnąłem się i drżącą dłonią, chwyciłem za klamkę. Po cichu wszedłem do sali, zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko podszedłem do inkubatora, przyłożyłem sobie dłoń do ust, aby zdusić w sobie szloch.

 - Cześć mały - zacząłem szeptem. - Zostaliśmy sami - po moich policzkach już spływały łzy. - Ale nie bój się. Twoja mama prosiła, żebym się tobą zaopiekował - uśmiechnąłem się przez łzy. - Ja jestem Jake. Twój tata - cichy szloch wyrwał mi się z ust. 

Usłyszałem jak ktoś wchodzi do sali, jednak nie odwróciłem się. Nie mogłem oderwać wzroku od dziecka, które spokojnie leżało w inkubatorze. 

- Wie już pan, jakie imię będzie nosić pański syn? - Spytała spokojnie kobieta, zapewne jakaś pielęgniarka. 

 - Tak. 

- Mogę wiedzieć jakie? - Dopytywała. Uśmiechnąłem się smutno sam do siebie. Powoli odwróciłem się w stronę kobiety, która z lekkim uśmiechem stała za mną. 

- Zack. 



Wybacz, ale wciąż cię kocham ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz