Dni mijały, a wszystko się nasilało. Często czułam, jakbym miała wypluć płuca. Z Jake'iem nie rozmawiałam i bolało mnie to, jak bardzo był dla mnie oschły. Nawet nie próbował zaczynać ze mną jakiejkolwiek rozmowy, a jeśli sama już do niego zagadałam, kończyło się to kłótnią, podczas której on wychodził z domu, trzaskając drzwiami. A ja jak głupia czekałam na niego każdej nocy. Jak głupia pomagałam mu we wszystkim, bo sam nie był w stanie przez alkohol w swoich żyłach.
Miałam wrażenie, że to wszystko było wielkim początkiem, jeszcze większego końca.
Kilka razy przez sen pijany Jake niemal płacząc, prosił mnie, abym zaczęła leczenie. Prosił mnie o to ze łzami w oczach, choć nie płakał.
Bo Jake nigdy nie płakał.
Jednak byłam nie ugięta i twardo trzymałam się tego, że dziecko jest najważniejsze. Starałam się zrozumieć Jake'a i to jego zachowanie, jednak nie potrafiłam. Przecież dla niego, też dziecko powinno być najważniejsze, bo był jego ojcem. Okej, może i dowiedział się niedawno (tak samo jak ja), ale, cholera, naprawdę powinien pomyśleć o przyszłości tego malucha, który rozwijał się w moim brzuchu.
Mimo tego, wizyty u lekarza były nieuniknione, bo mimo że nie chciałam żadnego leczenia, lekarze musieli robić wszystko co mogli, by utrzymać mnie przy życiu. Tak więc, dwa tygodnie po tym jak dowiedziałam się o mojej ukochanej chorobie, ponownie znalazłam się w gabinecie lekarskim Murffy'ego. Oczywiście, nie chciałam tu przyjeżdżać, ale Jake mimo swoich fochów, niemal siłą zawlekł mnie do samochodu i odprowadził mnie pod same drzwi gabinetu. W końcu sam nie wytrzymał i wszedł za mną po kilku minutach.
Doktor Murffy patrzał na mnie uważnie, opierając swoją głowę na dłoniach. Co chwilę wzdychał i przeglądał kilka razy te same papiery, a mnie po prostu brałam tam jakaś cholera.
- I jesteś pewna, że nie chcesz zaryzykować?
- Nie chcę - odpowiedziałam, przewracając oczami. Miałam dość tych ciągłych pytań. Każdy, kto wiedział (a dużo takich osób nie było, bo tylko Luke i Jake) pytał w kółko o jedno i to samo.
- Dziewczyno, czy ty naprawdę rozumiesz, co ty robisz? - Zapytał z wyrzutem. - Wiesz, że sama wydajesz sobie wyrok? - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Jake prychnął cicho pod nosem, jednak się nie odezwał. - Już dawno powinnaś do nas trafić, a nie teraz, gdy stadium tego gówna, jest tak wysokie! Dlaczego nie chcesz się ratować?
- Musi pan zrozumieć, że dla mnie dziecko jest najważniejsze.
- A jeśli... - Jake po raz pierwszy zabrał głos. - A jeśli Jane zdecydowałaby się na leczenie? Jakby to wyglądało?
- Pańska dziewczyna, ma stadium w którym stosuje się radiochemioterapię lub radioterapię. Zazwyczaj w ty stadium także postępowanie chirurgiczne ma swoje miejsce, jednak nie jest możliwe u wszystkich chorych. Jeśli zgodziłaby się na terapię, byłaby na niej pięć razy w tygodniu.
- Tego jest za wiele - szepnęłam sama do siebie. - Nie pójdę na żadną pieprzoną terapię! Nie zrobicie ze mnie doświadczalnego królika.
- Nikt nie chce żebyś za niego robiła - odparł lekarz z irytacją. - Chcemy ci po prostu pomóc.
- Jakie są rokowania? - Ponownie wtrącił się Jake. Mężczyzna spuścił głowę, unikając spojrzenia mojego chłopaka, lub już nie chłopaka, skoro byłam dla niego jak powietrze.
- Przeżycie pięcioletnie w tym stadium określa się, że około piętnastu procent chorych udaje się wygrać.
Tyle wystarczyło, aby Jake nie zwracając na nikogo uwagi, opuścił gabinet, trzaskając drzwiami.
CZYTASZ
Wybacz, ale wciąż cię kocham ✔
Novela JuvenilI choć każdej nocy był sam, samotność wdzierała się w duszę, a tęsknota przenikała głęboko jego serce, on zamykając oczy był przy niej. Inaczej nie potrafiłby zasnąć.I w głowię miał miliony myśli, ale i tak nic nikomu nie mówił. Pewnie spotka ją, al...